Wiecie co najbardziej zaskoczyło mnie w tej książce? To, że mi się spodobała. Sięgnęłam po nią ze względu na szum jaki zrobiła, ale przyznam szczerze, tego typu książki jakoś specjalnie mnie nie pociągają. No, ale dobra. Przeczytałam. Początkowo było mi ciężko ze względu na specyficzny styl pisania albo po prostu zapisywania choćby dialogów. Ale po kilkunastu stronach przywykłam i już nie było problemu. Tak samo początek pod względem fabuły mnie nie kupił. Aha, znowu jakaś tandetna młodzieżówka, świetny wybór Sandra.
Jednak... im dalej w las, tym bardziej mi się podobała i bardziej mnie wciągała. Po przemyśleniach czy to w trakcie lektury, czy po jej zakończeniu, dochodzę do wniosku, że nie spodoba się ludziom szczęśliwym lub po prostu takim, którzy nie musieli zmierzyć się z tymi "błahymi" problemami, które są tam przedstawione. Ludzie bezpośredni i otwarci na pewno uznają ją za przesadzoną i banalną, głupią, niedorzeczną. Dla mnie taka nie jest. Naprawdę rozumiem jej fenomen. Bardzo mocno uderza we mnie jej przekaz, do czego może doprowadzić niedopowiedzenie. Bo niedopowiedzeń jest tu multum, tak samo jak strachu przed reakcją otoczenia, wewnętrznych rozterek. Podobała mi się, naprawdę mi się podobała, nie oddziaływała na mnie tak mocno, ale wiem, że na niektórych pewnie bardzo, dla mnie fenomenem nie jest, ale z pewnością jest wartościowa.
Bardzo spodobało mi się jedno zdanie, które mówi Connell, zapadło mi w pamięć:
"Wszyscy wiedzieli, ale tak napraw...