I takim oto sposobem nadszedł czas na ostatnią część z serii „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”, czyli „Ostatniego Olimpijczyka”. Czy jest to dobra książka? O tak. A czy jest to dobre zakończenie serii? Zdecydowanie!
Ale od początku. Przez cały rok herosi przygotowywali się do walki z tytanami. Jednak wiedzą, że armia Kronosa z każdym kolejnym dniem staje się potężniejsza i że mają małe szanse na sukces. Bohaterowie będą musieli przejść przez liczne próby za sprawą przyszłych wydarzeń. Czym im podołają? Czy wyjdą z nich zwycięską ręką? I czy wyjaśni się tajemnica przepowiedni o szesnastych urodzinach Percy'ego?
Ale ta książka mnie wciągnęłam! Znowu dałam się porwać Rickowi Riordanowi i stworzonego przez niego światowi. „Ostatni Olimpijczyk” czyta się sam, nie zauważałam, kiedy ubywają kolejne strony. Napięcie ani na moment nie wypuszcza czytelnika ze swoich objęć. A że jest to ostatnia część serii, to panuje dodatkowa aura niepewności. Jak to wszystko się rozwiąże? Autor zadbał o to, by zadowolić wszystkich czytelników. Zrobił to jednak w takich proporcjach, że nie czuje się rozczarowania. Powieść mimo takiego rozwiązania nie staje się nierealna (bo przecież greccy bogowie są jak najbardziej realni).
Podczas lektury towarzyszyło mi mnóstwo emocji. Wydarzenia z „Ostatniego Olimpijczyka” powodują szybsze bicie serca, wypieki na twarzy, mimowolne opadanie szczęki i łzy kręcące się w oku. A po skończeniu zostawia z poczuciem braku czegoś i z niemocą do czytania innych powieści. Przynajmniej tak było w moim przypadku.
Nie będę piąty raz rozwodzić się nad genialnym poczuciem humoru autora. Powiem tylko, że został na tym samym wysokim poziomie. I tak jak mówiłam na samym początku, cała książka jest również świetna. Zdecydowanie polecam podróż do świata wykreowanego przez Ricka Riordana.