To książka z ogromnym, moim zdaniem nie do końca wykorzystanym, potencjałem treściowo-metaforycznym. Opowieść jest ładna. Taka baśń dla dorosłych. O chłopcu, którego matka opuściła we wczesnym dzieciństwie, którego nieszczęśliwy ojciec nie potrafił wychowywać. Metaforycznie: o szukaniu i odnajdywaniu siebie. I szczęścia. Natomiast, hm, pisarsko cały czas coś zgrzytało. Przerywałam czytanie, przyglądałam się poszczególnym akapitom, szukałam słów, których mi brakowało, zdań, które zostały przeoczone… Zastanawiałam się, czy to nie kwestia tłumaczenia? „Pana Ibrahima” tłumaczyła Barbara Grzegorzewska, autorka polskiego przekładu serii o Mikołajku, przy której świetnie się bawiłam i nic mi tej zabawy nie zakłócało. Więc co?
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Erica – Emmanuela Schmitta. Czy będę tęsknić do następnych? Pewnie, dla zasady, zapoznam się z „Oskarem i Różą”. Czy polecam? Jeśli ktoś nie ma pomysłu, co zrobić z wolnym wieczorem…
PS
Nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla wprowadzenia motywu korzystania przez jedenastoletniego chłopca z usług prostytutek. Czy miało nas to rozśmieszyć? Zszokować? Zrobić tanią reklamę? Mam wrażenie, że gdyby ten motyw pominąć, książka nie straciłby na wartości:).