Kraków, maj 2019 roku. Dzieci z trzeciej klasy podstawówki przygotowują się do pierwszej komunii, kiedy nad zalewem zostają znalezione zwłoki jednego z nich. Ślady świadczą o brutalnym zabójstwie. - tak głosi opis tej powieści. I ja pomyślałam, że to może być kryminał, jakich mnóstwo na rynku. Nic bardziej mylnego!
Ależ mnie ta historia wciągnęła! Jeju, jakie to było dobre! Jest coś w tej książce takiego, że miałam wrażenie, że czytam o prawdziwych zdarzeniach, co sprawiło, że to wszystko było jeszcze bardziej makabryczne i przerażające.
Dawno nie miałam styczności z tak zawiłą sprawą kryminalną. Wydawnictwa trochę przyzwyczaiły nas do prostych historii, więc tutaj było niemałe zaskoczenie. Działo się dużo, napięcie budowane było już od pierwszej strony, a zakończenie zaskoczyło mnie wybitnie mocno, mimo że autor podrzucał czytelnikowi tropy od samego początku. Do tego doszłam jednak dopiero po poznaniu zakończenia - brawo!
Język powieści jest dosadny. Paweł Fleszar nie certoli się w tańcu i pisze jak jest. Mnie to mocno poruszyło, ale jeszcze mocniej dało do myślenia. Nie zdradzając zbyt wiele z fabuły, zastanowiło mnie, jak bardzo przeżycia z dzieciństwa wpływają na nasze dorosłe ja.
„Piekło-niebo” to książka dla ludzi o stalowych nerwach i mocnym żołądku. Dla mnie to była niezwykle emocjonująca podróż i to nie wyłącznie pozytywna, bo smutek i złość rościły sobie pra...