Przeczytałam kilka tomów z Łyssym w głównej roli. Jedne lepsze, drugie gorsze, ale Łyssy zawsze niezawodny. Lwowski policjant, detektyw z klasą, krwisty i wyrazisty, tym razem na gościnnych występach poza Lwowem. Ale mnie brakowało kolorytu Lwowa. Autor doskonale, z dużą dbałością o szczegóły oddał za to klimat przedwojennej Warszawy i polskich prowincjonalnych miasteczek, tylko że ja chciałam do Lwowa.
Oddelegowany służbowo wyjechał Łyssy do Warszawy, a stamtąd ruszył w Polskę. Uwikłał się najpierw w aferę z pedofilem, potem z gruzińskim księciem, prometejczykami, w zamach na radzieckiego posła, w sam środek szpiegowskiej międzynarodowej intrygi oraz walki sowieckiego i polskiego wywiadu. A ja czułam niedosyt dawnego Popielskiego, choć macho i twardziela, to przede wszystkim erudyty, który do rozwiązania zagadki dochodził dzięki klasyczno - matematycznemu (ale mieszanka) wykształceniu i nie tak łatwo dawał wyprowadzić się w pole i zmanipulować.
Po dotychczasowych świetnych retro - kryminałach nadeszła zdaje się pora na powieści sensacyjno - szpiegowskie. Wolałam te poprzednie, tu akcja jest za bardzo pogmatwana, a historia, jak dla mnie, za bardzo udziwniona. Wyjaśnienie zawiłej intrygi i dotłumaczenie o co chodziło w trakcie końcowej „spowiedzi” zatrzymanego przestępcy też mnie nie usatysfakcjonowało. To tak jakby porucznik Columbo zatrzymał przestępcę, a ten potem grzecznie mu wyśpiewał co, jak, kiedy i dlaczego. Wolę jak prawdę odkrywa detektyw.
Duży plus za wątek o faktycznym zdarzeniu z 7 VI 1927 roku, o młodym idealiście Borysie Kowerdzie i radzieckim ambasadorze Piotrze Wojkowie. Nie znałam tej historii, po lekturze „Pomocnika Kata” pogrzebałam w literaturze, poczytałam. No, no, nie wiedziałam. I jak sprytnie Krajewski osadził ten fakt w fabule powieści.
Święte prawo autora serii zmienić koncepcję i detektywa zmienić w super-agenta wywiadu, a kryminały w w powieści sensacyjno - szpiegowskie. I moje święte prawo, że nie jestem zachwycona i tęsknię za Lwowem i dawnym Popielskim. Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby się Popielski na stałe wyniósł do stolicy!
Powieść oczywiście nie jest zła, bo nie wyobrażam sobie, żeby Marek Krajewski taką był w stanie napisać, ale po tomach lwowskich oraz świetnej „Dziewczynie o czterech palcach” jestem trochę rozczarowana.