Kolejna ruda panna, która lubi śpiewać i nie wie, czego chce. Witamy w świecie Rywalek.
To ja może zacznę od ukazania świata Po Końcu Świata. Wprowadzenie do historii jest ukryte i po łebkach. Na początku dowiaduje się o podziale na klasy i miej więcej o obowiązkach przypisanych danej klasie. Później przez całość książki tłuczone jest, że wyjście Trójki za Szóstkę jest passe, i żenimy się tylko w swojej kaście (klasie), chyba, że mezalians i społeczne wykluczenie nam nie jest straszne. Czy ja jestem dzidziusiem albo mam alzheimera, żeby mi o tym wciąż przypominać? Nie. O ósmej klasie dowiaduje się przypadkiem, że to zwykle dzieci z seksu przedmałżeńskiego, nie mają nic i generalnie wegetują czekając na śmierć, albo kradną, co karalne jest szybszą śmiercią (jaką? nie podali). Tutaj mam pytania, jak choćby takie - czy jak urodzi to od razu biorą zamach i wyrzucają dzieciaka na bruk? Bo z książki wynika, że tak się dzieje. Logicznie myśląc, w tej kaście nie zostałby nikt, albo mało ludzi, a jednak jest najliczniejsza kastą. Ktoś jeszcze do nich należy? Musiałam, CZYTAJĄC, przeoczyć.
Druga rzecz to Rebelianci. Mamy aż dwie pseudo-terrorystyczne grupy, które albo zajmują się uwalnianiem więźniów (brawo, do tej pory uwolnili oszałamiającą liczbę - dwóch), albo mordują ludność (choć trup się ściele niesamowicie, to w książce go nie uraczymy). I NIKT nie wie, o co im chodzi. Są słuchy, że ponoć nie podoba im się porządek hierarchiczny panujący w Illei, ale nie wypowiedzieli się o tym. Jaka jest trudność w złapaniu jednego z przedstawicieli tych bojówek i przepytanie go, tak normalnie, czego grupa zbrojna żąda? Bardzo trudne, czyż nie? Lepiej jest schować się w schronie, trząść, wysnuwać teorie i domyślać się, niż zrobić dobrze zorganizowaną akcję przechwycenia wroga. Ale tak, zapomniałam, to NIE JEST ważne w tej książce, Eliminacje są ważne.
Ostatni przytyk z tej kategorii - język. Narracja w pierwszej osobie już mi nie straszna, choć na tym trochę traci książka. Nie lubię i nie jestem przyzwyczajona do "słodkich skrótów". Ta część naszej anatomii, w której mieszczą się jelita, żołądek i wątroba u osób dorosłych nazywa się brzuch, nie brzuszek. Ludzie mówią, że coś jest miękkie, nie miękusie. I nie śliczniusie, ale śliczne. Żeby to było kilka razy na całą powieść, ale tego jest więcej...
America. Oczywiście, patriotycznie zacznijmy, a co tam, za to daje plusa. Za charakter już nie. Dziewczyna nie chce ewidentnie wyjść za Księcia, ale poddaje się poborowi i jedzie do pałacu na eliminacje. Później, pomimo iż równie dobrze mogłaby zrezygnować i wspierać go w wyborze przyszłej żony stojąc z boku, ona nadal zajmuje miejsce w gronie narzeczonych. Dlaczego? Dla jedzenia. Bo jest dobre. Cóż, i mi zdarza się rozpływać, chwaląc sobie to, co mam na talerzu, ale nie jestem na tyle zwichrowana, by stara się o rękę kogoś tylko dlatego, że zaoferuje mi dobrze żarcie. A potem pojawia się Aspen i tutaj już mamy Harlequin w czystej postaci. Maxon czy Aspen? Aspen czy Maxon? Tego i tego maca, tego i tego całuje, ma wyrzuty sumienia, bo obu całuje, a w końcu tego tomu stwierdza, żeee ... no właśnie. Dziewczyna sama nie wie czego chce, a ja w tej chwili chcę doczytać tę książkę i rzucić w kąt (choć muszę ją oddać do biblioteki. Dobrze, że nie kupiłam jej, bo bym wydała kasę na darmo).
Maxon jest księciem jak się patrzy - maniery, maniery, maniery. I oczywiście brak wiedzy na temat tego, co się w kraju dzieje oraz ignorancja jego pomysłów ze strony króla. Jeśli ten człowiek na zając tron, logicznym jest, aby dobrze poruszał się w obszarach wiedzy na temat Illei, a tutaj mamy topiącego się pijaka w jeziorku. A, i też unika spotkań sprawozdawczych, bo są nudne. Ty też jesteś nudny, nijaki, książę.
Aspen... właściwie to w książce go nie za wiele jest. Ami kreuje obraz brata odpowiedzialnego za rodzinę, człowieka twardego, dobrego, ale też mającego czułą stronę. Ja widzę napalonego i niezaspokojonego chłopca, który z chęcią doprałby się do niej, no ale nie mają nadal ślubu. Jego tłumaczenie czemu obściskiwał Brennę jest komiczne. Śmieszniejsze to, że Ami mu uwierzyła! Po tym, jak ją rzucił. No proszę was...
Reszta ludzi to tło, a szkoda, bo dałoby się coś z nich wydusić. Rywalizacja o księcia przypomina konkurs pieczenia ciasta, takie są "emocje". Jedynie Celeste zdaje sobie choć trochę sprawę ze stawki o która dziewczyny grają. Maxon będzie królem, więc zostaną królową, panią Illei i z tego tytułu będą mogły robić wszystko, a jak nie, to bardzo dużo. I jak o to walczą? Pfff... To nie kółko różańcowe, żeby nawzajem się wielbić i chwalić, to rywalizacja o tron! Spiski i knowania są bardziej na miejscu, działania Celeste i zawoalowanie pchnięcie ku złamaniu regulaminu, a nie zabawa w przyjaciółki po dwóch dniach. Swą drogą nielogiczne są konsekwencje złamania regulaminu. Maxon wyrzuca jedną z dziewczyn za to, że coś złego powiedziała o Americe. Ale jak ona sama mówi mu, co Celeste zrobiła jej, to ten drze na nią ryja, że nie chce tego słuchać, że wyolbrzymia i to on decyduje o wszystkim. No ludzie... Pisze w prawie: "ataki fizyczne i psychiczne powodują wyeliminowanie kandydatki", ale chyba to tylko po to, by kartkę zapełnić.
Jest jeszcze więcej smaczków w tej historii. Czy warto przeczytać? Oj, jeśli macie DUŻO wolnego czasu, nie ma pod ręką ciekawszej historii, to tak. Ja mam mieszanie uczucia - fakt, chapnęłam te +300 stron w dwa dni (naprawdę szybko się czyta), jednak historia jest zbyt płytka i sprowadzona do zabawy, nie rywalizacji o tron. Czy przeczytam dalszy ciąg? W bibliotece jest, ale musiałabym naprawdę nie mieć nic do czytania, żeby po niego sięgnąć.