To dla Rywki wrócił z zagranicy.Wiele osób, które przeczytały tę książkę, zarzuca autorowi, że jest tak równa - że nie ma tu wybijających się bohaterów, nie ma epatowania Zagładą. Moim zdaniem to jest właśnie jej siła: pokazanie zwykłego życia biednej, anonimowej w swej typowości rodziny żydowskiej w pierwszej połowie XX wieku. Na temat Zagłady powstało tyle książek, że nie trzeba wszystkiego na jej temat od nowa powtarzać. Łoziński to rozumie - i wykorzystuje. Przy czym specyficznie:
on wie, że my wiemy,
jaki będzie los bohaterów, dlatego o Zagładzie nie wspomina ani słowem. Mamy w powieści wyłącznie perspektywę ludzi z epoki, którzy albo nie wiedzą o tym, co się naprawdę dzieje, albo o tym głośno nie mówią. Ale my to już i tak wiemy! Dzięki temu Łoziński może skupić się na szczegółach, na codzienności. Choć ta szczegółowość jest szczególna, bez wyraźnych konturów, anegdotyczna w wielu przytaczanych powiedzonkach i żartach. Lecz my dziś tej rzeczywistości, tego myślenia już nie znamy i przypomnienie go (autor na końcu podaje cały szereg pozycji bibliograficznych i materiałów archiwalnych, z których korzystał, przez 8 lat pisania tej książki) i które warto było wydobyć z niebytu niepamięci. Mikołaj Łoziński podkreśla w
wywiadach, że cała historia jest fikcyjna, ale kilka jej elementów nawiązuje do historii jego własnej rodziny. Między innymi nazwisko i adres zamieszkania Stramerów - ul. Goldberga 20 w Tarnowie są autentyczne. To dom i nazwisko jego dziadka. Mam wrażenie, że powieściowe losy poszczególnych członków rodziny Stramerów w pewien sposób są egzemplifikacją różnych żydowskich losów w przedwojennej Polsce. Łoziński - czy to celowo, czy sugerując się historią własnej rodziny - za bohaterów wybrał ubogich Żydów, którzy ani nie byli religijni, ani zaangażowani narodowo, ale w nowej ojczyźnie starali się wychować dzieci na Polaków, dbając o ich edukację, zwłaszcza językową. Dopiero te dzieci zaangażują się w partii komunistycznej, zresztą nie wszystkie. Autor nie ukrywa tych komunistycznych sympatii, ani dość liberalnego stosunku do moralności: ubóstwo jest twardą szkołą życia, wymaga pragmatyzmu i samodzielności. Nie ma tu pomstowania na Polaków, na sanację, na przedwojenną Polskę, pokazana jest także niejednorodność poglądów żydowskiej społeczności. Powieść - mimo silnego zaangażowania prawie wszystkich dzieci Stramerów w komunizm - nie mami mirażem lepszego świata, którym posługiwała się jego propaganda. Być może poglądy autora na historię transmitują sceptyczne wobec wszelkich ideologii postaci Nathana - dziadka i protoplasty rodziny, oraz Rudka, jego najstarszego syna, który otrzymał imię po pierworodnym synu cesarza Franciszka Józefa I. Natomiast młodsi: Hesio, Salek, Nusek oraz Rena mapują swymi życiorysami rozmaite losy młodocianych działaczy - od więzienia dla politycznych przez agitowanie, szkolenia partyjne prowadzone przez sowieckich emisariuszy, po walkę w Brygadach Międzynarodowych w Hiszpanii.I ucieczkę wszystkich dzieci przed Niemcami do ZSRR. Przywoływane postawy Polaków, którzy oszukują Żydów i donoszą, i tych, co ratują im życie i są ludźmi dla ludzi. Spotykamy tu także historyczne postaci związane z żydowskim Tarnowem, m. in.
Karola Radka czy Romana Brandstaettera.
W powieści nie ma żadnych dat - o upływie czasu, o czasowych przeskokach między rozdziałami, dowiadujemy się wyłącznie z nielicznych napomknień o wydarzeniach na świecie lub poprzez zmiany stosunków pomiędzy ludźmi.
Całość utrzymana jest w elegijnym, ciepłym nastroju, z jakim ogląda się stare, sepiowe fotografie z przeszłości i w tym w pewien sposób przypomina historię opowiedzianą w musicalu "Skrzypek na dachu", tyle że w bardziej historycznych i polskich realiach.Odsłuchałem audiobook, który być może jest łatwiejszy w odbiorze, niż czytanie powieści samemu.