Percy tuż po przebudzeniu stwierdza, że nie pamięta nic poza dwoma imionami: swoim oraz Annabeth (moje skryte serce romantyczki się wzruszyło w tamtym momencie ❤). Trafienie do obozu herosów także nie zwraca mu pamięci. Poznaje tam dwójkę nowych półbogów, Hazel i Franka, wraz z którymi uda się na misję, w miejsce, nad którym bogowie nie mają kontroli.
Tak szczerze to lekko się zawiodłam na tej książce. Były tu fragmenty, które mnie nudziły. Nie trzymała mnie w napięciu od początku do końca. Zdarzało odkładać mi się „Syna Neptuna” na dłużej, nie chciało mi się czytać dalej. Nie ciekawił mnie tak jak inne powieści spod pióra autora. Było to trochę wywołane przez narracje trzecioosobową. Nie wywodzi ona autorowi zbyt dobrze. Nie czuć takiej lekkości jak w poprzedniej serii. Innym minusem jest to, co chwaliłam w przypadku innych książek autora. Chodzi o bohaterowie. Zgodzę się z tym, że są oni interesujący, a ich historie zaciekawiają czytelnika. Ale jak dla mnie są za ciekawi. Autor przesadził w ich kreacji. Mają zbyt bujne życiorysy nawet jak na herosów. Przez to trudno było mi ich polubić, bo byli oni dla mnie po prostu zbyt niezwykli.
Żeby nie było – nie jest to zła powieść. Plasuje się raczej jako średnia książka. A co dobrego tutaj dostajemy? Bohaterów. Ale zaraz, nie wymieniłam ich przed chwilą jako minus? Już tłumaczę – mimo ich nierealnych życiorysów są oni dobrze skonstruowani pod względem charakterów. Mają indywidualne cechy, różnią się od innych bohaterów „Syna Neptuna”, jak i reszty książek Riordana. Inny plus to fabuła. Jest ona bogata i wciągająca (oprócz tych kilku wspomnianych wcześniej fragmentów). Ma liczne zaskakujące zwroty akcji i zagadki czekające na to, by zostać rozwiązane. Nie brakuje tutaj też wywołującego uśmiech na twarzy humoru autora.
„Syn Neptuna” to jedna ze słabszych książek Ricka Riordana. Nie radzę zaczynać przygody z autorem od tej powieści.