Tak jakoś się już stereotypowo utarło, że z teściowymi kobietom trudniej się dogadać, niż z teściami. W sumie to teść zawsze sypnie żartem, puści wesoło oczko, skomplementuje wybór syna, a teściowa martwiąc się ze szczerego serca o swój największy skarb, spogląda na synową nieco bardziej krytycznie i badawczo. Oczywiście zdarzają się wyjątki. Ale nie w tej książce.
Lucy nie miała matki, dlatego nie mogła doczekać się, kiedy przyszła teściowa otworzy przed nią ramiona i nazwie ją swoją córką. Cóż, pech chciał, że trafiła jej się taka teściowa, która nie lubiła się przytulać i okazywać żadnych emocji. Diana była bardzo zadbaną, elegancką, bogatą kobietą, która realizowała się pomagając ciężarnym uchodźczyniom. W młodości poświęciła wszystko co miała, aby móc żyć w zgodzie sama ze sobą i później przez całe życie przyświecała jej dewiza, że wszystko co ma, osiągnęła za wysoką cenę. Dlatego swoje dzieci wychowywała dość nietypowo; nie pożyczała im nigdy pieniędzy, nawet jeżeli chodziło o zadatek na dom czy – dosłownie – o walkę o życie. Gdyby cała fabuła opisywana była z perspektywy Lucy, to można by dojść do wniosku, że Diana była po prostu oziębła i niezdolna do żadnych wyższych uczuć. Na szczęście i ona miała możliwość wypowiedzenia się w książce i … cóż, nie tylko pozory mylą, ale także i to, jak postrzegają nas inni.
Jednak w tej opowieści to nie relacje pomiędzy Lucy a Dianą były najważniejsze, a fakt, że Dianę ktoś…. Zamordował. Albo odebrała sobie ży...