Wbrew pozorom nie jest łatwo napisać powieść młodzieżową. Jej bohaterowie znajdują się w najmniej lubianym przez wszystkich wieku, w którym rządzą humory i hormony, a mimo to autor musi wykreować ich w taki sposób, żeby chciało się o nich czytać. I to jest sztuka! Czy Julii Biel się to udało?
Ella została zesłana na banicję przez swoich rodziców do obcego miasta, gdzie nie dość, że musiała nauczyć się mieszkać sama (co jej akurat specjalnie nie przeszkadzało), to w dodatku musiała rozpocząć naukę w całkiem nowej szkole. W której, co oczywiste, nikogo nie znała. Na szczęście pierwszego dnia, gubiąc się wśród skomplikowanych korytarzy, spotkała Jonasza, który zaoferował jej pomoc. A że był przystojny, zabawny i sympatyczny, to Ella z miejsca na to przystała, nieświadomie skazując się na niewymowny gniew Lily, dziewczyny Jonasza, która była niezwykle zazdrosna. Co nie przeszkadzało jej jednocześnie podrywać innych chłopaków, ale to robiła wyłącznie po to, by jej ukochany wiedział, że ma powodzenie. Sprytne, prawda? Dobra, wiem że nie, Lily to bym utopiła w łyżce wody, to jedna z tych bohaterek, która najmocniej mi przypominała, dlaczego cieszę się, że nastoletnie lata mam za sobą. "To nie jest, do diabła, love story" jest love story. Z dodatkiem ciętego humoru, sarkazmu, nutelli i szkolnej rzeczywistości. Książkę czyta się lekko, szybko i jak na debiut jest to niesamowicie dobra pozycja; kreacja Elli przypadła mi do gustu, jej postać jest bardzo prawdziwa i chociaż nie jest bez wad, to w realnym życiu mogłabym się z nią zakolegować. Pomimo tematyki, która rzecz jasna jest skierowana głównie do ludzi młodych i mi - 28-letniej dorosłej panience - miło się to czytało. Autorka nie nadużywała młodzieżowych powiedzonek i sloganów, dzięki czemu nie czułam się jak dziecko we mgle, ewentualnie jak stara dewotka, która na współczesności się nie zna. Balans pomiędzy młodzieżowym stylem, a zrozumieniem dla tych, którzy te lata mają już za sobą, został zachowany i to jest ogromny plus.
Bezsprzecznie Julka ma lekkie pióro i w mojej magicznej książkowej kuli wróżę jej sukces - za kilka lat może podbije i zagraniczne rynki? Mona Kasten potrzebuje konkurencji, a na naszym polskim podwórku rośnie właśnie dobra kandydatka na to stanowisko. Pisz, Julka, pisz!