Po rewelacyjnej Olive Kitteridge i cyklu z Lucy Barton ponownie sięgnęłam po książkę z dorobku amerykańskiej pisarki Elizabeth Strout - jej drugą powieść, wydaną w 2006 r.
"Trwaj przy mnie" to, podobnie jak inne książki autorki, powieść obyczajowa. Fabuła została zbudowana wokół postaci ewangelickiego pastora Tylera Caskeya i jego parafian, mieszkańców West Annett - prowincjonalnej (fikcyjnej) mieściny położonej gdzieś na północy stanu Maine. Akcja powieści zaczyna się jesienią 1959 r. kiedy wielebny Caskey, owdowiały ojciec dwóch córek, zostaje wezwany do przedszkola w celu omówienia niepokojącego zachowania starszej z nich.
Powieść składa się z trzech części.
Pierwsza wydaje się dość nudna. Śledzimy zmagania pastora z wyzwaniami dnia codziennego i trudami posługi duszpasterskiej. To człowiek jeszcze młody, ale pozbawiony energii, przybity, trochę jakby nieobecny i roztargniony, który stara się jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki, tak względem dziecka jak i członków wspólnoty religijnej. Wydaje się pogodzony ze śmiercią żony i wolą Boga, w którego wierzy, ale nie jest samodzielny, korzysta z pomocy innych - matki, która wychowuje młodsze dziecko i pomocy domowej przysłanej na plebanię przez panie z Kółka Dobroczynnego. Życie pastora, mimo napięć wywołanych dziwnym zachowaniem córki, toczy się zwyczajnie. Sporo w nim rozważań teologicznych, cytatów z Biblii, spraw okołokościelnych i w zasadzie można dojść do wniosku, że niewiele się w tej książce dzieje. Jednak to dopiero preludium do tego, co ma nastąpić i służy zapoznaniu czytelnika z mieszkańcami West Annett i ich coraz bardziej krytycznym stosunkiem względem podziwianego wcześniej duchownego.
Część druga cofa czytelnika nieco w przeszłość i opowiada historię wielkiej acz niedojrzałej miłości państwa Caskey'ów. Pojawienie się przystojnego jak diabli (ekhm...) - wysokiego, barczystego, niebieskookiego - pastora, śmigającego na łyżwach z niezwykłą lekkością oraz szybkością wywołującą podmuchy zatykające dech w piersiach niemal wszystkim mieszkankom West Annett wraz z piękną, rudowłosą i szykowną żoną Lauren, wyjętą jakby wprost z okładki "Playboya" (skojarzenie kilku statecznych panów), wstrząsnęło miastem w posadach. On - wychowany przez pobożną i surową matkę, oddany Bogu, służący ludziom i ona - rozpieszczona panna z bogatego domu, zakochana w mężu, ale zupełnie niepasująca do roli żony pastora, tworzyli oryginalną parę i stali się kimś w rodzaju lokalnych celebrytów. Niestety, niespodziewana choroba i śmierć Lauren zasnuła cieniem duszę Tylera. Okazywanie słabości i złe zachowanie córki stały się przyczyną powstania plotek, które niewyciszone w zarodku wywołały efekt śnieżnej kuli i uderzyły skumulowaną siłą w duchownegoo. W tej części powieści wychodzą na jaw różne grzechy, grzeszki i przewinienia bohaterów. Puszczają hamulce i nakręca się spirala niechęci i wrogości. W miasteczku robi się nieprzyjemnie. Jednak nie ma nikogo, kto w porę potrafiłby zatrzymać ten owczy pęd ku moralnej przepaści. Nikt nie ma odwagi wyłamać się i krzyknąć:
- Na miłość boską, opamiętajcie się!
Trzecia, ostatnia część przypomina moment na chwilę przed erupcją. Czym można powstrzymać urojone ludzkie szaleństwo? Modlitwą? Ucieczką? Pokorą? A może odwagą? Cóż, w życiu jak w szkole, trzeba zdawać egzaminy, również dojrzałości, a rodzice nie zawsze są zadowoleni z ich wyników - tak jak matka Tylera Caskeya:
- "Nigdy w życiu nie czułam się tak upokorzona. Nigdy. W całym moim życiu."
A ja pomyślałam:
- " Na miłoś boską, Elizabeth (Strout), przecież tym razem miałam nie płakać. "