Są w tej książce światłocienie, zapachy, kolory, obrazy Prowansji. Jest zamyślenie, refleksja, historia. Jest wreszcie czas odlegle zaprzeszły, który meandruje i styka się z teraźniejszością, przeszłość bowiem nigdy nie jest odległa, jest tuż obok na wyciągnięcie ręki: w pozostałościach rzymskich traktów, fundamentach nieistniejących już rzymskich budowli, ale przede wszystkim w „duchowości miasta, jego osobowości, w charakterze jego mieszkańców”. Spodobała mi się konfuzja Mariusza Wilka: „Trudno nawet znaleźć kategorię gramatyczną, w której by można czas Wodnickiego pomieścić. Bo ja wiem – czas teraźniejszy przeszły? A może - przeszły obecny?” No właśnie😊.
W tryptyku niejednokrotnie pojawia się myśl o trwaniu i ciągłości pokoleń, to ważna materia w kontemplacjach Autora: „Myślałem z zazdrością o domu, który właśnie pożegnałem. Jakże trudno w moim kraju, o poszarpanej w strzępy historii, znaleźć choćby jedno miejsce – żywe i ciepłe – które zachowałoby taką ciągłość trwania”.
Malarskie obrazowanie przefiltrowane przez intuicję pisarza sprawia, że odsłania się przed czytelnikiem jakaś otchłań znaczeń i wielokrotnych den. Delicje.