Już na samym początku, gdy trafiłam na blog Beaty Kołodziejczyk, to coś zaiskrzyło między mną, a jej przekazem, a także jej sposobem na ten przekaz. Oczarowała mnie brutalną szczerością, w dodatku pięknie napisaną. Przeczytałam jej jeden tomik poezji, potem zabrałam się za Uśpionych. Ciężko czasem pogodzić czytanie z innymi obowiązkami, więc kilka wieczorów mi zeszło, nim skończyłam. Ale skończyłam i ... chciałabym ciąg dalszy, bo cała historia uzależnia. Uwielbiam Beaty pióro, lekkie i zarazem dobitne jeśli chodzi o to, o czym pisze. Brakuje nam na rynku takich książek. W których bez ściemy pisze się o relacjach w domu, między zwykłą rodziną. Ja chłonę takie treści i tego potrzebuję i tego mi brakuje. Cała książka przesiąknięta jest smutkiem, pewną ironią. Byłam wielokrotnie zła, wkurzona - zwłaszcza na matkę Agaty (głównej bohaterki), bo właśnie relacje z matką poruszają mnie najbardziej. Coś uruchamiają. A tutaj, miałam ochotę czasem tą matką wstrząsnąć. Mówią, że jak książka porusza, to jest bardzo dobra, bo robi robotę. I ta też robi robotę! Polecam z całego serducha.