Koniec roku stawia nas znowu przed koniecznością podsumowań z jednej strony i przymusem zabawy – z drugiej. Nadchodzący sylwester, początek nowego roku. Smucić się czy cieszyć? Zatracić się w impulsywnym karnawałowym szaleństwie, w którym jutra nie ma, a wszystko, co zrobimy, zostanie nam zapomniane, bo – z maskami na twarzach – byliśmy przecież innymi osobami? Karnawał mamy na co dzień, przynajmniej ci z nas, którzy wciąż uczestniczą w życiu klubowym. A okazji do zabawy nie brakuje – nasza cywilizacja wyspecjalizowała się w weekendowym odpuszczaniu sobie, płynnym przechodzeniu od nudnej rutyny tygodnia do sobotnio -niedzielnego melanżu po całości. Imprezowanie jednak nieco się zmieniło od czasów najhuczniejszych imprezek w słynnym klubie Studio 54. Nowe pokolenie opisuje Ania Bloda, która od lat śledzi nowojorskie kolorowe ptaki i nocne dzieci, czyli Club Kids. Ich odjechane kostiumy przywodzą na myśl dawne bale surrealistów, te fantazyjne imprezy i dziwaczne rauty aktorów, muzyków, pisarzy, których legenda jeszcze długo po tym, jak się zakończyły, porusza naszą wyobraźnię. O takich zabawach także przeczytacie w tym numerze. Ale chyba najbardziej zainspirowała nas historia szóstki znajomych, którzy bawią się tak dobrze w swoim towarzystwie, że postanowili organizować sylwestra kilka razy w roku. I pozwolić jednej osobie z ekipy przygotować niespodziankę dla wszystkich. Tak trzeba żyć! Bo ucieczka od rzeczywistości, raz na jakiś czas, potrzebna jest każdemu, wręcz „pożyteczna dla higieny psychicznej”, jak zauważa nasz bohater numeru Adam Zieliński, czyli raper Łona. Grunt to mieć – poza fantazją – poczucie humoru i trochę dystansu do siebie samych. A tego nie brakuje niezniszczalnym dżentelmenom z „Latającego cyrku Monty Pythona”, który właśnie obchodzi swoje 50. urodziny! Sto lat Panowie, dla nas jesteście nieśmiertelni. Ale cieszy nas, że dziś komediową scenę w końcu bez skrupułów przejmują panie: Lena Dunham, Phoebe Waller-Bridge czy Celeste Barber. W tym numerze przyglądamy się ich fenomenowi – skąd te pokłady uszczypliwego humoru, autoironii, zjadliwej satyry? Nowy Jork jest miastem tego numeru, więc znajdziecie u nas przewodnik po nim. Przeszliśmy Wielkie Jabłko wzdłuż i wszerz, by z tej gęstej miejskiej tkanki wyłuskać dla Was to, co najciekawsze. Opisane przez nas miejsca to nowojorskie crème de la crème na scenie kulinarnej. Znudzeni kalkami i schematami wszechobecnymi w tej branży, zajrzeliśmy też do knajp nietypowych. Trudno stwierdzić, czy teatralno-gastronomiczne kreacje duńskiego szefa kuchni Rasmusa Munka przebijają szokujące kolacje z niedopałkami lądującymi w rybie w Punk Royale, na pewno jednak redefiniują pojęcie restauracyjnego posiłku. O tym, że przy stole nie wszystko musi, a wręcz nie powinno być pompatyczne i formalne, rozmawiamy też z holenderską „eating designerką” Marije Vogelzang. Wiadomo, że nie ma zabawy bez produktów fermentowanych – dlatego odwiedziliśmy charyzmatycznego Davida Zilbera, szefa laboratorium w kopenhaskiej Nomie, by przyjrzeć się jego pracy i eksperymentom z bakteriami. Warto było, bo zdradził nam, co jest jego zdaniem lepsze od orgazmu. A na deser serwujemy niezbyt poważnego ramen burgera, przegryzamy japońskim ciastkiem mochi przygotowanym przez jeżycką kawiarnię Happa to Mame. I – jak to po szaleńczej imprezie – nie robimy już nic. Bo bezproduktywność, jak twierdzi Łona, to także cholernie potrzebna rzecz.