Po cyklu Jagodno spotyka mnie kolejne rozczarowanie w dorobku Wilczyńskiej. Choć muszę przyznać, że bohaterów z Jagodna jeszcze pamiętam, czyli Autorka, mimo iż nie ustrzegła się przesady, to spreparowała kształtne postaci, których cechy wyróżniały na tle nieszczególnej fabuły. W przypadku "Wędrownych ptaków", pomimo skupiania się na poczynaniach czterech kobiet, odbieram je jak papierowe szablony. Niby każda inna charakterologicznie, z przypisanymi odmiennymi zainteresowaniami i potrzebami, a fabuła pozbawiona ikry.
Właśnie ze względu na wcześniejszy sposób opowiadania Wilczyńskiej i treść przedstawiającą obraz z życia kilku kobiet uznałam, że to będzie dobra lektura. Jako że to pierwsza cześć cyklu, marzyły mi się pogłębione przeżycia bohaterek, tu zaledwie naszkicowane, które byłby dalej pokazane w ramach pór roku, jak przeobrażają się pod wpływem spotkań i zacieśniającej babskiej więzi. Mogę marzyć dalej, a być może kiedyś ktoś stworzy mądrą książkę poddającą pod rozważania czytelniczek ważne motywy życiowe, a nie zaledwie muskanie płytko zarysowanych problemików.
Historyjka do bólu mdło przedstawiona. O wszystkim i o niczym. A jeśli już coś mogłoby z tego wynikać i skomplikować fabułę, to narracja prześlizguje się przez te obszary zapewne po to, by nadać całości lekkości.
Za plusy uznaję sposób, w jaki zbudowano narracje, gdzie dochodząc do głosu, każda z kobiet toczy rozmowę. Ma się odczucie jakbyśmy to my, czytelniczki, były bezpośrednimi rozmówczyniami z każdą z nich. I to jest bardzo ciekawy zabieg. Tak samo, jak fakt, że każda z bohaterek jest inna. Można je polubić lub nie, ale trzeba przyznać, że każda jest swoistym indywiduum. Szkoda tylko, że te osobowościowe kontrasty nie dają nic poza tym, że są. Oryginalnością tez nie grzeszą, bo takich postaci jest w literaturze pełno, a budowanie powieści w oparciu o zdecydowane przeciwieństwa, które w cudowny sposób łączą się i potrafią świetnie porozumiewać się też nie brakuje. I mniejsza z tym, że w prawdziwym życiu wcale to tak pięknie nie wygląda, bo zbytnie różnice drażnią i nawet w czteroosobowej grupie zaczyna się obmawianie za plecami. Chodzi mi raczej o to, że mając za bazę taką różnorodność powstaje aż tak nudna powieść.