Ania i Gilbert rozpoczynają wspólne życie w białym domku pośród baśniowej scenerii. Przez ogród płynie niewielki strumyk, a krótki spacer wystarczy, by zobaczyć morze. Lucy Maud Montgomery czaruje nas kolejnym miejscem, które nie ma w sobie nic nadprzyrodzonego, a jednak zdaje się być pełne magii. Niewątpliwie dzięki tym barwnym opisom prozę autorki darzę tak wielką sympatią, choć nie tylko one są tego zasługą.
Kolejny tom losów Ani to kolejne ciekawe persony. Barwni sąsiedzi mają swoje sekrety i kolorują nimi codzienność. Spotykamy chociażby latarnika z bogatą biografią, sąsiadkę, która pała nienawiścią do mężczyzn czy piękną kobietę z bardzo smutną codziennością. Lubię to, jak autorka ich kreuje, bo trudno znaleźć tu kogoś, wobec kogo mogłabym pozostać obojętna, a co dobieto mogłabym nie polubić.
Sielski krajobraz i sielskie życie nie jest jednak wolne od trosk. Teoretycznie o każdym tomie Ani można tak powiedzieć, ale zawsze miałam wrażenie, że losy rudowłosej sieroty smakują lukrem i dopiero ten tom przyniósł ziarna prawdziwej goryczy. Dzieją się bowiem rzeczy, które osiadają w oczach Ani, a to wcale nie jej los najbardziej łapie tutaj za serce.
Czwarty tom poziomem był znacznie słabszy niż wszystko, do czego Montgomery mnie przyzwyczaiła, a przez to tom piąty wydawał mi się być jeszcze lepszy. Sądziłam, że już dawno wybrałam ulubieńców serii, ale teraz... Nic nie jest pewne.
Psst, nie żartowałam co do tego, że za każdym razem będę...