Dostałam tę książkę mniej więcej wiedząc o czym traktuje, ale tak za mną chodziła, że nie mogłam się powstrzymać. Na tego typu lektury nie ma dobrego czasu. Myślę sobie, że trzeba do nich podejść z pełną świadomością, że łatwo może nie być zderzając się z tyloma odmianami cierpienia, uczuć wszelakich, a przede wszystkim śmierci.
To co jest wspaniałe w tej książce to zatrzymanie - dosłowne i w przenośni - cały czas chodzi o życie, ale dla mieszkańców hospicjum ogranicza się ono do samej esencji, do chwil przemyśleń, rozważań i prawidłowej oceny sytuacji, życia jak i ludzi z którymi żyli. Chcieli czy nie - wyhamowali - już nigdzie nie biegną i mają świadomość, że zostali teraz w większości sami.
Ja może nieco odmiennie, Zorkowni nie zaczęłam od książki, ale od bloga. Książka jest tylko fragmentem tego co autorka tam zamieszcza, jest pretekstem żeby sięgnąć po więcej.
Trudno mi znalezć odpowiednie słowa opisujące sposób posługiwania się słowem przez p.Agnieszkę, bo jest zdecydowanie inny od tego, który spotkałam na innych blogach. Ale też tutaj autorka nie pisze tyle o sobie, co o ludziach, a może nawet szerzej: o człowieczeństwie, o tym jacy jesteśmy dla siebie w momencie kryzysu, o cierpieniu fizycznym, psychicznym, a przede wszystkim osamotnieniu, nie ważne ile ma się lat. Bo w hospicjach, tak jak i szpitalach, często umiera się najpierw na samotność, a potem dopiero z powodu fizycznych przyczyn.
Pisze prosto, odsłaniając przy tym własne emocje. Podaje wszystko w postaci porwanych fragmentów, skrawków, z których buduje historie o ludziach. Jest duże wyczucie słowa, wyrażania myśli, sposób tworzenia porównań, skojarzeń. To wszystko momentami daje poczucie poetyckiego obrazu, jakbym czytała Poświatowską, która tak mocno uczepiona życia oswajała śmierć pisząc o różnych wymiarach odchodzenia.
Ta książka cały czas żyje poprzez dalsze wpisy na blogu:
http://zorkownia.blogspot.com/