Dlaczego zostali we Lwowie?
Dlaczego nie wyjechali podczas pierwszej akcji przesiedleńczej zaraz po wojnie ani drugiej w latach pięćdziesiątych?
Dlaczego zdecydowali się nie opuszczać miasta, które przestało należeć do Polski?
Odpowiedzi na te pytania jest tyle, ile osobistych dylematów, jednostkowych powodów, jakie towarzyszyły ludziom w tamtym czasie. Bo jakże tak dom rodzinny porzucić, w kilku walizach zmieścić cały dobytek i pojechać w nieznane, niepewne? Zaczynać wszystko od początku? Opuścić starych rodziców, którzy zapowiedzieli, że nigdzie się stąd nie ruszą? Na córkę, która jest w łagrach na Syberii, nie zaczekać? Kto jej paczki będzie wysyłał, kto w drzwiach powita, gdy wróci? Wiadomości od aresztowanego męża nie wypatrywać? A kto o groby rodzinne zadba, kto je z liści ogarnie? Pożegnać miasto ukochane, niepowtarzalne i skazać siebie na tęsknotę za nim? Co będzie z dobrami kultury narodowej? Przecież ktoś musi zostać na ich straży, ktoś musi bronić polskości, ocalić duchowe i materialne bogactwo Lwowa, dopóki nie wyciszy się powojenny zamęt, nie unormuje polityczny ład w Europie.
Nad indywidualnymi motywami dominowało wspólne dla większości Polaków przeświadczenie, że zaistniała po wojnie sytuacja jest tymczasowa. Trudno było uwierzyć w trwałość nowo ustanowionych granic, wynik politycznych podziałów wydawał się zbyt niesprawiedliwy, okrutny i nieludzki, by mógł zyskać przyzwolenie świata. Należało więc przeczekać, wytrwać, nie dopuszczając do zaprzepaszczenia dziedzictwa pokoleń. I dla większości lwowian to był decydujący powód pozostania na miejscu.