Paweł Paliński zadebiutował już w 2005 roku na portalu Farenheit, pojawił się jeszcze na moment w Nowej Fantastyce i w zbiorze „Pokój do wynajęcia”, gdzie zaszokował opowiadaniem „Krawaty Koltaya”. I potem umilkł na długo. Nie ma się jednak co dziwić, jeżeli teraz prezentuje nam się ze zbiorem opowiadań „4 pory mroku”. Na taką literaturę warto czekać latami.
Rzadko kiedy zdarza się, że opisywanie fabuły mija się z celem przy recenzowaniu książki, w tym przypadku jednak nie ma innej możliwości. Bo cóż z tego, że napisałbym, że w opowiadaniu „Fair Play” bohater mam wypadek samochodowy? Że w „Gnieździe os” na domowym przyjęciu inny zabija (tak, zgadliście) osę? Za mało horroru? Dobrze, w „Wiele lat, wiele przeszłości temu” poznajemy wampira znudzonego (nie)życiem, a w „Krótkiej balladzie o przemienieniu” śledzimy historię ucieczki przed wilkołakiem. I to już. Można powiedzieć, że wiecie wszystko. Bo Paliński udowadnia, że nie wiemy nic. Szczególnie o kondycji polskiej literatury grozy.
Już pierwsze zdania otwierającego zbiór „Fair Play” mogą zrzucić z nóg, a dalsze strony upewniają tylko w twierdzeniu, że autor w chwili obecnej nie ma sobie równych na poletku horrorowym. Nie będę nazywał go królem, czy mistrzem (choć do Kinga przyrównuje go uparcie Łukasz Orbitowski), jednak muszę zaznaczyć, że nikt w taki sposób nie posługuje się językiem polskim jak czyni to Paliński. Niezwykłe metafory, niemal homeryckie porównania i wprost nieludzka dbałość o każde zdanie sprawiają, że kolejne historie wciągają z niesamowitą siłą, ale nie za sprawą fabuły, ale warsztatu pisarza właśnie. W wymienionych na początku utworach praktycznie nie dzieje się nic (vide „Fair Play”; „Gniazdo os”), albo historie są wręcz banalne („Zapłacz, a ja cię ukoję, rzekła Śmierć”; „Krótka ballada o przemienieniu”), a jednak sposób przedstawienia tych zdarzeń powoduje, że każde zdanie chłonie się niemal bezwiednie, a nastrój jaki wytwarza autor osacza mrokiem i gęstniejącą z każdą chwilą atmosferą. Wspomniany już Orbitowski twierdzi, że Paliński bywa momentami bardziej kingowski niż sam Stephen King, i istotnie wiele podobieństw można tutaj odnaleźć, ja jednak częściej odnosiłem wrażenie, że mam do czynienia z zaginionymi dziełami (i nie jest to przypadkowy synonim) Faulknera czy Castle. Morta oczywiście. Ten sam perfekcjonizm w budowaniu utworów idealnymi zdaniami i nacechowanych wprost wstrząsającą atmosferą sprawia, że można przymknąć oko na banalny i niepotrzebny dialog wilkołaków („Krótka ballada o przemienieniu”) i zapaść się całkowicie w poruszającym „Trikkety-traketty-trak, albo ze szczęściem nie ma żartów” czy niezwykle pięknym „Pięć minut przed końcem lata”. Rzadko zdarzają się zbiory trzymające tak równy, wysoki poziom. Paliński zdaje się dokonywać rzeczy niemożliwej. Napisał zbiór niemal perfekcyjny, każdym opowiadaniem udowadniając, że nie tylko ma intrygujące pomysły, ale przede wszystkim potężne zaplecze warsztatowe, którego nie waha się użyć. Widać tu ogrom pracy, za który należą się brawa.
Nie wątpię, że znajdą się malkontenci, którzy będą narzekać na fakt, że akcję opowiadań pisarz osadził na Zachodzie. Cóż, muszę przyznać, że sam zwykle jestem przeciwnikiem takowych zabiegów. W tym przypadku jednak nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń, poza tym, że opowiadania absolutnie nic by nie straciły w swojskich realiach.
Polecam zbiór wszystkim poszukującym dobrej literatury, nie tylko dobrego horroru. Zasadniczo bowiem zwolennicy Mastertona, Smitha czy innych specjalistów od wartkiej i krwawej akcji nie mają tu czego szukać, ba, mogą się tylko srodze rozczarować, bowiem Paliński nie zamierza uprawiać literatury łatwej, prostej i przyjemnej. Rzuca wyzwanie czytelnikowi i naprawdę trzeba mieć odwagę i zapał wkroczyć w „4 pory mroku”. U tego autora bowiem tytuł przestaje być metaforą, staje się równie namacalny jak każda okropność i uczucie, które opisuje.