Z każdą kolejną książką tego autora utwierdzam się w przekonaniu, że go autentycznie uwielbiam. Z Brysonem byłam już w Australii, zrobiłam sobie wycieczkę przez Europę, a teraz dotarłam do fascynującego kraju cheeseburgerów i baseballa.
Bill Bryson jest Amerykaninem, jednak przez długi okres czasu mieszkał z rodziną w Wielkiej Brytanii (w rodzinnym kraju jego żony). Wspólnie podjęli oni decyzję o powrocie do kraju dobrobytu, gdzie Billowi zaproponowano napisanie cyklu felietonów do gazety "Mail on Sunday's Night & Day", której redaktorem był jego kolega. Początkowo mężczyzna był bardzo niechętny, jednak jak pokazuje nam książka, pilnie wykonywał powierzoną mu pracę. "Zapiski z wielkiego kraju" to zbiór 88 tekstów pojawiających się przez pierwsze 18 miesięcy współpracy Billa z gazetą.
Pierwszą rzeczą, o której muszę wspomnieć jest oczywiście HUMOR. Żarty o Amerykanach przeplatają się z rodzinnymi historyjkami oraz oczywiście docinkami posyłanymi w stronę samego siebie. Śmiałam się często i głośno, co czynię praktycznie przy każdej książce tego pisarza. Na uwagę zasługuje również sposób w jaki autor przedstawia nam realia życia w USA. Luźna forma felietonu plus niesamowity styl Brysona sprawiają, że czytelnik sam już nie wie czy ma się śmiać, czy płakać. Stany w tekstach tego mężczyzny jawią nam się jako kraj ogromnych kontrastów. Z jednej strony podsłuchy, inwigilacja i ogromna biurokratyzacja, a z drugiej niesamowite urządzenia, bezpośredniość w kontaktach nawet z obcymi ludźmi i różnorodność produktów, które można zakupić (18 rodzajów pampersów dla dorosłych!). Nie ukrywam, że często czułam się zaskoczona czytając o nieprawdopodobnych wydarzeniach, przepisach czy po prostu zachowaniach niby normalnych, a jednak pokręconych Amerykanów.
Podobało mi się w tej książce również to, że styl autora jest inny niż w "Ani tu ani tam...". Nie ma już tutaj przekleństw, opisów alkoholowych libacji, ani świntuszenia. Możliwe, że wpływ na to miał wiek autora, który pisał te felietony prawie 10 lat później(1997-1998) niż książkę o swych podróżach po Europie.
Wydanie, które zakupiłam podoba mi się jednak nie tylko ze względu na treść i fakt, że jest to Bryson, ale również ze względu na okładkę oddającą klimat tej książki. Statua wolności trzymająca rękawicę baseballową i paczkę pełną produktów, kojarzących się z Ameryką. Uśmiech na twarzy pojawia się w 2 sekundy.
Ironiczne, zabawne, ale również poruszające sporo problemów felietony zdecydowanie nadają się na uprzyjemnienie nam wolnej chwili. Ja wiem, że jeszcze wielokrotnie powrócę do tych tekstów, gdyż są po prostu kapitalne! Pozostaje mi więc jedynie zawołać: Ludzie czytajcie Brysona!