Wojciecha Kossaka poznajemy, kiedy zaczyna malować portret Zofii z Lewentalów Hoesickiej. Tak zaczyna się najsłynniejszy i najdłuższy romans artysty. I o tym z założenia miała traktować ta opowieść. W efekcie wyszła opowieść o wszystkim i wszystkich, tylko nie o relacji łączącej Wojciecha i Zofię.
Poznajemy artystyczną śmietankę dwudziestolecia międzywojennego, przedstawione nam są takie nazwiska jak: Sienkiewicz, Zapolska, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Dagny Przybyszewska, Reymont czy Wyspiański. Nie wiem, czy jestem z tego zadowolona. Wolałabym chyba nie poznać ich tak dogłębnie. Niech przemówi za mnie cytat: „Nie było rodzaju rozpusty, której bym nie użył do syta. Nie zapomnę nigdy dwunastoletniego dziecka, które widziałem w burdelu w Warszawie, leżącego w pozie lubieżnej i wyciągającego ku mnie chude, niewykształcone ramiona, odsłaniające pierś zupełnie niekobiecą”. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia.
Nie mogłam jednak odłożyć tego „dziełka”, zobowiązałam się do przeczytania i wydania opinii, brnęłam więc dalej. I doszłam do samooceny głównego bohatera, Ferdynanda Hoesicka, męża Zofii, literata i wydawcy. Cóż takiego może ten dżentelmen o sobie powiedzieć? „Co do mnie, jestem nie tylko znanym pisarzem z temperamentem, ale i paryskim światowcem, donżuanem i bałamutem, świetnym danserem, który walcem wyprowadza kobiety z równowagi”.
Miałam wrażenie, że Joanna Jurgała – Jureczka nie miała do końca pomysłu na tę opowieść. Absolutnie nie umniejszam wkładu pracy, wysiłku w studiowanie dokumentów, listów, literatury. Niestety, to za mało, żeby stworzyć utwór, który zainteresuje i zaintryguje czytelnika. Autorka weszła do sypialni bohaterów, opisała to, co zobaczyła, dodając to, co podsunęła jej wyobraźnia. Wyszła z tego bardzo chaotyczna opowieść, pełna zdrad, przepychanek, kłótni, intryg, małych i większych wojenek, z największym naciskiem na seks. A ja chciałam poczytać o tym, o czym ta książka miała być: O Kossaku i Zofii. Tego dostałam najmniej.
W opisie książki przeczytałam: „Słabostki i małości bohaterów nie odbierają im ciepła i znaczenia, jakie odegrali w naszej historii.” Zgodzę się, że nie ujmują im znaczenia w historii, książka jednak spowodowała, że te słabostki i małości zostały tak wyolbrzymione, że cały szacunek do wielkich postaci naszej historii wyparował, zniknął bez śladu. Od teraz, widząc nazwiska naszych rodzimych artystów, będę miała przed oczami obraz wyuzdanych maluczkich ludzików, którzy tworzyli swoje dzieła w przerwach między jedną orgietką a kolejnym pijaństwem.
Nie sądzę, żeby to było zamysłem autorki, niestety wyszło, jak wyszło.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl