I w końcu, po kilku miesiącach starań i czekania w bibliotece w kolejce, ostatnia, piąta książka nominowana do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza za mną. Ostatnia i jednocześnie najgrubsza (700 stron z hakiem), więc jej czytanie było dla mnie sporym wyzwaniem! Na szczęście proza Jakubowskiej pochłonęła mnie do reszty, więc lektura "Akuszerek" była czystą przyjemnością,
Pozycja wpisuje się w pewien trend w literaturze polskiej, ale też światowej. "Akuszerki" to kolejna książka, którą z łatwością postawić można obok "Chłopek", "Ziemianek" czy "Kobiecej historii Polski", które mówią o czymś, o czym dotychczas się nie pisało, czyli roli kobiet na przestrzeni wieków. Ten trend jednak, w odróżnieniu np. od wydawania książek tęczowych, mi się podoba, bo idzie z nim dobra jakość. Każda książka wydana w podobnym duchu porusza pozycję kobiety na przełomie wieków od innej strony, więc ta literatura nie jest powtarzalna. Choć ogólny zamysł, czyli przywrócenie kobietom należnej im pamięci, jest taki sam, to jednak wszystkie powieści czymś się od siebie różnią. I to jest świetne.
Co ciekawe, patronem medialnym "Akuszerek" jest Stowarzyszenie DOULA w Polsce. Dotychczas nie słyszałem o tym słowie, ale okazuje się, że jest ściśle związane z tematyką książki, czyli z porodem, a jeszcze bardziej z ciążą. Doula to osoba, która towarzyszy kobiecie ciężarnej w trudach codziennego życia. Wspiera ją psychicznie, emocjonalnie, chodzi do szkół rodzenia. To niezwykle ciekawe, że w Polsce istnieje taki zawód, którym para się też autorka powieści.
"Akuszerki" opowiadają historię, rzecz jasna, akuszerek, kobiet, ale też ogólnie historię akuszerstwa. Mamy rok 1885. Zapomniana małopolska wieś Jadowniki leżąca obok równie zapomnianego miasteczka Brzesko. Główna bohaterka, Franciszka, rodzi swoje pierwsze dziecko. Warunki porodów, jak się pewnie domyślacie, były skandaliczne. Kobieta jednak ma szczęście, bo jej matka, Regina Perkowa, jest wiejską położną. Babki, bo tak również te kobiety nazywano, próbowały rodzącym ulżyć, jak tylko mogły. Pozwalały przyjmować dogodne pozycje, spacerowały z nimi, kiedy skurcze były jeszcze lekkie, przygotowywały nasiadówki, dezynfekowały ręce moczem, obmywały. Dzięki temu szanse na udany poród, zarówno dla dziecka jak i dla matki, znacząco się zwiększały.
"Wyjeżdżając, dostały prezent od Tadeusza. Garść szczoteczek do zębów. Wojsko polskie zaopatrywało się w nie w Państwowej Wytwórni Prochu w Pionkach koło Radomia, w cenie dwadzieścia pięć groszy za sztukę. Do tej pory płukało się usta wodą czy myło palcem, dodając trochę rozdrobnionego węgla albo nawet i popiołu, gdy doskwierało to uczucie w gębie".
Akuszerka na wsi przełomu XIX i XX wieku była otoczona wielkim szacunkiem. Nie dziwota. Każdy prędzej czy później potrzebował pomocy babki, która często zostawała matką chrzestną przyjętych na świat dzieci. Ludzie, choć nie mieli wiele, próbowali płacić w podzięce. Czy to pieniędzmi, czy to w naturze - plonami, ziemniakami, mąką, jajkami, kurami. Dzieci rodziło się, ale też umierało, dużo, więc było co robić. Dzięki temu akuszerki często sporo zarabiały, oczywiście jak na wiejskie realia, co dawało im samodzielność, Zdarzało się tak, że mąż przepijał całą pensję (acz bywały wyjątki), a własne dzieci trzeba było z czegoś wyżywić, kupić nasiona do zasiania pól. Tak więc akuszerstwo, jak na tamte czasy, było niezwykle feministyczne.
Franciszka babką zostało po swojej matce, bo zawód ten przechodził z matki na córkę. Jako drugie pokolenie w rodzinie weszła na schodek wyżej, bo została zasponsorowana przez miejscowego dziedzica, jej biologicznego ojca, który wykupił dla niej kurs w krakowskiej Szkole Położnych. Franciszka już od pierwszych dni spotykała się z dziwacznymi przepisami, których nie da się przenieść na wiejskie realia. Takim na przykład było długie szorowanie rąk płynem antyseptycznym, co dla osób, które wzywały bohaterkę do odbierania porodów, było osobliwym dziwactwem. Od momentu rozpoczęcia przez bohaterkę nauki, w książce pojawiają się fragmenty jej notatek z wykładów. Przepełnione są treścią medyczną, o czym czytałem z ogromną ciekawością. Pod tym względem "Akuszerki" przypominają na przykład serię "Uczniowie Hipokratesa" Ałbeny Grabowskiej.
"(...) toteż w Matkę Boską Zielną wyprawiono uroczyste imieniny jaśnie pani, której na imię było Maria. Księża zezwalali na użycie miana Najświętszej Panienki tylko dziewczynkom urodzonym w jaśnie pańskim gronie, a zwykłe wiejskie dziewuchy chrzcili Mariannami".
Pióro Sabiny Jakubowskiej jest absolutnie niezwykłe. Opisy porodów są z jednej strony pełne potu, łez, bólu, krwi i trudów, ale przynoszą też szczęście, bo na świat przychodzi nowe życie. To bardzo słodko-gorzkie przeżycie, które ukazane zostało dosłownie, bez żadnych przemilczeń czy uogólnień. Słodkie bywało bardziej, kiedy dziecko rodziło się po zawarciu przez rodziców małżeństwa, w bogatej rodzinie. Bardziej gorzkie zaś, kiedy było nieślubne, pochodziło z gwałtu, urodziło się podczas wojny czy jako naste z kolei w biednym domu.
Trudne dla kobiety było także doświadczenie połogu. Obok kwestii fizyczno-psychicznych dochodziła do tego wszystkiego religia. Matka po urodzeniu była traktowana przez katolików, ale też przez Żydów czy Romów, jako nieczysta. Musiała przejść specjalną ceremonię czy uczestniczyć we mszy świętej, żeby oczyścić się z rzekomego brudu.
"Nie znajdowała w pamięci żadnej świętej od rodzenia. Ani świętego. Próbowała myśleć o cielnych krowach, kozach. Rodziły tak po prostu. Ale one miały lepiej. Nie musiały leżeć w łóżku. Ciało pragnęło klęczeć i wypchnąć to dziecko, ale jak tu klęczeć, na zimnym klepisku (...)?"
Mimo wszystko jednak dziecko było dla matki wielką wartością. Dawało szczęście, ale też rodzicielka zawdzięczała mu awans w hierarchii społecznej. Kobiety oczywiście nie równały się mężczyznom, jednak od matek zdecydowanie niżej stały dziewczęta czy, o zgrozo, stare panny.
"Ludzie powiadają, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale ja bym jeszcze dorzuciła niezamężne dziewki, stare panny".
W książce zwróciłem też uwagę na pewne smaczki w postaci elementów mitologii słowiańskiej. I tak epizodycznie pojawia się nasz rodzimy wąpierz (a nie późniejszy wampir, który przybył z ameryki), a także południca.
"Akuszerki" to świetna lektura. Czyta się ją jak dobrą powieść historyczną, w której nie brakuje genialnych zwrotów akcji rodem z dobrych pozycji współczesnych. Obok rozrywki proza Sabiny Jakubowskiej zapewnia też sporo wiedzy - czy to o porodach, czy (szerzej) o ówczesnej medycynie. Jedno słowo: CZY-TAJ-CIE!