Gabino Iglesias jest pisarzem, tłumaczem, edytorem, recenzentem i wykładowcą mieszkającym w stolicy stanu Teksas, Austin. Bliskość granicy amerykańsko-meksykańskiej powoduje, że wszelkie kontrasty i różnice pomiędzy obydwoma państwami oddziaływują na te rejony szczególnie intensywnie i z pewnością nie jesteśmy w Polsce świadomi wielu konsekwencji ich rozległości i powszechności. Autor "Diabła..." wykorzystuje te różnice bardzo intensywnie, jako tło i czynnik kształtujący miejsce akcji swojej powieści, która na pierwszy rzut oka fabularnie bardziej przypomina popularne seriale "Breaking Bad", "Snowfall" czy "Narcos" niż współczesny horror. Nie znaczy to jednak, że elementów charakterystycznych dla horrorów w niej nie ma. Ich obecność jest jednak albo utylitarna (funkcjonują one jako elementy powieściowej rzeczywistości, mające zapewnić określone korzyści postaciom, czego najjaskrawszym przykładem jest makabryczny zombie, wspomagający grupę usiłującą wyeliminować przedstawicieli konkurencyjnego kartelu) albo stanowi element miejscowego nadprzyrodzonego folkloru, powiązanego na różne sposoby z co mroczniejszymi stronami religii. Zjawiska nadprzyrodzone są w książce doskonale zintegrowane z codziennością amerykańskiego i meksykańskiego pogranicza, przez co ich niezwykłość prawie w ogóle nie zwraca uwagi czytelnika, niknąc w rzeczywistości kształtowanej przez członków karteli, kopiących kolejne tunele pod granicą (niektóre tak wiekowe, że doczekały się endemicznych, potwornych mieszkańców), różnorodnych ćpunów, płatnych morderców, meksykańskich imigrantów, białych rasistów, licznych mniej lub bardziej rozczarowanych wyznawców wiary w "amerykański sen" i zwyczajnych ludzi, usiłujących przetrwać w rejonie granicznym, w którym ogrom różnic między obu krajami wywiera potężny, lecz niesymetryczny nacisk na wszystkich mieszkańców. To Meksykanie używają na określenie Śmierci (tak, tej Śmierci przez duże "Ś") niezliczonych imion, symbolicznie odzwierciedlających jej powszechność, różnorodność i bliskość, której nie doświadczają tak intensywnie ludzie mieszkający po drugiej stronie granicy. A przynajmniej ich większość, bo Imigrantom wcale nie żyje się lepiej w USA. Zdesperowany główny bohater, Mario, dotknięty rodzinną tragedią i pozbawiony środków do życia, decyduje się wziąć udział w gangsterskiej akcji organizowanej przez jednego z meksykańskich narcos. Opisana w książce historia Maria jest zwarta, dobrze skonstruowana i solidnie osadzona w lokalnych realiach, w których bieda, powszechny rasizm i brak perspektyw skłaniają ludzi do oszukiwania samych siebie i poszukiwania makabrycznych rozwiązań. Z czasem Mario (a wraz z nim czytelniczki i czytelnicy) zdaje sobie sprawę, że wyprawa do Meksyku ma nie tylko drugie, ale też trzecie a może i czwarte dno, prowadzące go nieuchronnie na drogę, na której już tylko tytułowy diabeł będzie mógł mu pomóc i sprowadzić go do domu. Do ostatniej strony nie dowiecie się jednak, czy metaforyczny, diabelski przewodnik nie będzie jednak wolał zaprowadzić Mario do swojego własnego domu.
Książka ma z mojego punktu widzenia jedną wadę o nieco technicznym charakterze. Autor, starając się odzwierciedlić lokalną specyfikę, często używa języka hiszpańskiego. Dotyczy to zarówno pojedynczych zwrotów, wtrącanych w poszczególne wypowiedzi, całych zdań a w skrajnych przypadkach całych akapitów i wielozdaniowych dialogów. Nie są one w książce przetłumaczone w przypisach i chwilami po prostu utrudniają zrozumienie treści. Zdaję sobie sprawę, ze w oryginale też nie były one tłumaczone, ale nie zmniejsza to mojej frustracji, bo psuło mi to przyjemność z czytania. Sam autor chyba też z czasem zorientował się, że jest to problem, gdyż główny bohater zaczyna sobie powtarzać w myślach zasłyszane, hiszpańskie zdania, tłumacząc ich znaczenie czytelniczkom i czytelnikom.
Pomimo tego, była to przyjemna, chociaż chwilami nieco makabryczna lektura, zapewniająca godziwą rozrywkę.