Baśnie Barda Beedle’a to książka, która obiecuje wiele – już sam tytuł odwołuje się do czarodziejskich podań przekazywanych z pokolenia na pokolenie, do mądrości ukrytej w metaforze, do świata, gdzie każda baśń niesie iskierkę prawdy. Ale gdy tylko zaczynasz czytać, orientujesz się, że więcej tu pozorów niż treści, więcej czaru oprawy niż prawdziwego czaru. Zbiór pięciu opowiadań ma być odpowiednikiem klasycznych bajek naszego świata, z morałem, z prostą strukturą, z uniwersalnym przesłaniem – ale niestety, ostatecznie wypada jak przeciętny dodatek do potterowskiego uniwersum, nie jako samodzielna książka z duszą.
Owszem, każda z baśni ma inny ton, inną opowieść, inny punkt wyjścia – ale wszystkie kończą się tym samym: uczuciem niedosytu. „Czarodziej i skaczący garnek” to bajka o empatii, o tym, że pomaganie innym to nie tylko powinność, ale też ulga, i choć pomysł jest dobry, to całość brzmi jak prosta przypowiastka, której puenta jest oczywista od drugiego akapitu. „Fontanna Szczęśliwego Losu” wprowadza więcej ruchu, więcej bohaterów, więcej przygody – ale i tu wszystko rozgrywa się zbyt szybko, zbyt płasko. Gdy tylko zaczynasz czuć klimat, kiedy chcesz poczuć napięcie, już nadchodzi finał, a morał spada jak ciepła herbatka – oczywisty, przewidywalny, bez pazura. „Włochate serce czarodzieja” miało być mroczne, i rzeczywiście, wprowadza nieco niepokoju, ale nawet tu brakuje głębi psychologicznej – to nie gotycka miniatura, lecz szkic z zamysłem, który nie został do końca rozwinięty. Zabrakło cierpienia, wewnętrznej walki, czegoś więcej niż tylko dydaktycznej przestrogi.
„Czara Mara i jej gdaczący pieniek” to opowieść satyryczna, ale też pozbawiona wyrazu. Mimo że temat – magia jako droga na skróty, egoizm i pycha – jest ciekawy, to jego realizacja zostaje na poziomie opowiastki. „Opowieść o trzech braciach”, najbardziej znana i najczęściej cytowana, wypada najlepiej, bo niesie w sobie prawdziwe napięcie i coś, co przypomina archetyp – ale to wyjątek, nie reguła. Gdyby cały tom trzymał ten poziom, można by mówić o wartościowym zbiorze. Tymczasem reszta – niestety – pozostaje tłem.
Komentarze Dumbledore’a, które mają pogłębiać przekaz i dawać kontekst, są jednocześnie plusem i minusem – z jednej strony sympatyczne, miejscami dowcipne, z drugiej strony – znowu: zbyt krótkie, zbyt lekkie, zbyt „dookoła”, by naprawdę rzucały nowe światło na treść. Raczej dopełniają niż wzbogacają. Nie ma tu nic, co by naprawdę uderzyło, nic, co zostaje w głowie po zamknięciu książki.
Estetyka wydania to osobna kwestia – jest ładnie, schludnie, czarodziejsko, idealne na prezent, ale w tym właśnie leży pułapka: Baśnie Barda Beedle’a to książka dobra do położenia na stoliku, do pokazania komuś, kto „lubi Harry’ego Pottera”, ale nie do prawdziwego przeżywania. Jeśli jesteś fanem uniwersum – przeczytasz z przyjemnością. Jeśli szukasz czegoś głębszego – będziesz rozczarowany.
To nie książka, do której się wraca. To książka, którą się przegląda. Zbiór szkiców zamiast opowieści. I nawet jeśli miało to być celowe – bo baśń musi być krótka, bo morał musi być prosty – to pozostaje pytanie: czy świat czarodziejów nie zasługiwał na więcej? Na baśnie, które zostają z tobą dłużej niż na czas jednej herbaty? Tu niestety wszystko mija z pierwszym łykiem. Bez dreszczu. Bez echa.