Najpierw o okładce. Białe tło na którym zostały zapisane czarne słowa. Na samej górze imię i nazwisko Autora – Andrzej Chichłowski. Pod spodem sześć określeń – pięć rzeczowników i jeden przymiotnik. Zakładam że pierwszy wyraz – właśnie ten przymiotnik – jest tytułem całości. A jak potraktować pięć rzeczowników? Jako podtytuł? Dopełnienie? Aneks?
Nie dość na tym. Prawie na samym dole przeczytać możemy zdanie, które zakwalifikowałem jako notkę od Wydawcy. Notka ma zapewne zachęcać potencjalnego czytelnika do zakupu książeczki. Moim zdaniem takie rzeczy umieszcza się na czwartej stronie okładki.
Tak Bogiem a prawdą pierwsza, główna strona okładki jest zbyt zapisana. Oczywiście – pamiętam powieści z przeszłości, których Autorzy nie skąpili atramentu na tytuły. Jednak ta epoka skończyła się, tak myślę.
No, ale cóż – Andrzej Chichłowski, który jest współautorem pomysłu okładki, ma inne zdanie niż ja. Dla niego okładka to miejsce na zapiski, gdzie tytuł zlewa się z innymi informacjami. Mniej lub bardziej istotnymi.
Pora na przedstawienie tytułu. Oto przed Czytelnikami „Bezkompromisowy ironista, wierszokleta, rymopis, wulgarysta, prawie ateista”. Pozwoli Czytelnik że będę używał przymiotnika „bezkompromisowy” jako tytuł. Jest to jak najbardziej logiczne.
Gdy otworzyłem książkę – zrozumiałem potrzebę napaczkania słowami na okładce. To jest satyra. Tomik poezji satyrycznej. A topografia okładki ma być pewnego rodzaju prowokacją. Wobec czytelnika, ma się rozumieć.
Andrzej Chichłowski przedstawił na okładce „plan zawartości książki”. Nawet taki ogólny przegląd zawartości tomiku pozwala ustalić że tematy wierszy są zapisane właśnie na okładce. Sprytne posunięcie.
Proszę mi wierzyć – każdy wiersz jest – mniej lub bardziej – ironiczny. Daje to urok, smaczek wierszom. Czasami uśmiechałem się, niekiedy wybuchałem śmiechem. To znak że książeczka podoba się. No, może i podoba – z drugiej strony jednak gdy śmiech ustał, a uśmiech zbladł, myśl pewna przyszła do głowy. Że już gdzieś, kiedyś to przeczytałem, usłyszałem, poznałem. I urok wiersza prysł. To zdarzało się nie przy każdym wierszu, to byłoby zbyt bolesne. Lecz tych wierszy jest spora gromadka.
Rymy również nie są wyszukane. Można powiedzieć – częstochowskie. Lecz w przypadku Chichłowskiego bardzo zgrabnie to wszystko jest poukładane. Rytm wierszy sprawia że zapominamy o niedoskonałościach poezji pana Andrzeja.
W jednej z fraszek mówi Poeta że chce być sobą, nie porównuje siebie do żadnego wielkiego poety. To jest „manifest twórczy” Andrzeja Chichłowskiego. Ale w innym wierszu marzy o rozmowach z Tuwimem i Norwidem. Nie o pisaniu pod Tuwima i Norwida, tylko właśnie rozmowach z tymi genialnymi poetami. Zresztą pan Andrzej stara się naśladować autora „Lokomotywy” i twórcę „Promedithiona”. Rzecz jasna przymrużając oko do Czytelnika.
Dużo miejsca poświęca Autor polityce i politykom, są również wiersze – wierszyki poświęcone wierze, seksie, zagadnieniom społecznym. Czyli wszystko w jednym worku. Moim zdaniem niezbyt dobrze poukładane. Lepiej byłoby podzielić wiersze na grupy. Wtedy mielibyśmy ciekawszy przegląd – podgląd na twórczość pana Andrzeja.
Wiem, że wydawnictwo, w którym ukazał się „Bezkompromisowy” nie ingeruje w układ topograficzny książek. To sami Autorzy układają książki. W tym wydawnictwie ja wydałem swoją książeczkę i jestem pewien tego co mówię. Może i szkoda – tak jak już powiedziałem, ciekawiej byłoby poukładać te wiersze w zbiory tematyczne.
Niemniej jestem za. Polecam tę przezabawną miejscami książeczkę. To jest taka pozycja do pociągu. Wsiadasz z nią do przedziału – czytasz – oddajesz ją komu innemu – po tygodniu zapominasz. Taki cykl czytania. Taka gra między Autorem a Czytelnikiem.