Mogę śmiało przyznać, że Margaret Atwood to najlepsza żyjąca autorka. Poznałam ją, zaczynając od książki Oryks i Derkacz, która w duecie z filmem Embers roznieciła u mnie miłość do postapokalipsy. Każdą jej powieść połykam z pasją i zaciekawieniem - ta kobieta po prostu wie jak należy pisać i niesamowicie to wykorzystuje. Ale przejdźmy do głównego tematu. Jakie jest Życie przed mężczyzną?
Nie lubię zdrady. Gardzę nią. Jest to dla mnie jedno z największych przewinień w relacji z człowiekiem. Ale moment - co jeśli obie strony o niej wiedzą i wyrażają zgodę na taki stan rzeczy? Niemal wszystkie nitki fabularne łączą się z ową zdradą - Elizabeth zdradza Nate'a, Nate zdradza Elizabeth, Lesje zdradza Williama, a potem znów Elizabeth zdradza Nate'a. W tych postaciach jest mnóstwo goryczy, żalu, a związki pomiędzy nimi pełne są pretensji. Doszukiwać można by się tutaj jakiejkolwiek zdrowej relacji, ale na próżno. Pytanie brzmi: czy jako czytelnicy, chcemy podążać za losami ludzi, którzy w zasadzie tylko się ze sobą męczą?
Pani Atwood opisuje prozę życia. Sztuczne życie na tle zdrady, manipulacyjna walka o dzieci, rozczarowanie wyidealizowanym przez siebie związkiem to tylko kilka z gorzkich tematów poruszanych w powieści. Niełatwa mieszanka, angażująca czytelnika, który trudzi się razem z bohaterami. Wielkim plusem (jak zresztą zazwyczaj u tej autorki) są wspaniale nakreślone postacie. Każda z nich jest żywa, prawdziwa - bez trudu potrafimy ją sobie wyobrazić, bo jej charakter, sposób bycia i zachowanie łączą się w spójną całość, tworząc pełnokrwistego bohatera. Elizabeth, urodzona manipulantka, a zarazem wyrafinowana kobieta, nie pozwalająca sobie na upokorzenie. Nate, niezdecydowana życiowa oferma, a tym samym niesamowicie dobroduszny człowiek, mający na względzie szczęście swoich córek. I wreszcie Lesje, która chyba jest najbardziej irytująca ze wszystkich postaci. Odbieram ją jako samolubną małolatę, pozbawioną zrozumienia i wyobraźni na temat relacji międzyludzkich. Najwięcej sympatii wzbudza Nate, a Elizabeth najwięcej litości (a zarazem szacunku, co chyba sprawia, że jej kibicujemy). Godnym docenienia jest też pomysł na emocjonalną i chwilami zdumiewającą relację Elizabeth z ciotką Muriel, która pod koniec przybiera nieoczekiwany obrót.
Zaczynając od pochwalenia ukochanej autorki, kończę na tym, że Życie przed mężczyzną podobało mi się dotychczas najmniej ze wszystkich jej książek, które do tej pory przeczytałam (a nie było ich mało). Czytając, byłam oczywiście ciekawa, co będzie dalej, jednak działania bohaterów mnie osłabiały. Miałam ich wszystkich dość, bo nie znoszę, gdy ktoś, po narobieniu sobie masy problemów, tylko narzeka, że ma ciężko. I sam motyw zdrady również solidnie mnie odrzucił.
Teraz zabrałam się za opowiadania zebrane w Namiocie, subtelnie przywodzące na myśl Dziewięć opowiadań najcudowniejszego pisarza na świecie, co uważam za ogromną zaletę.
Proszę się nie gniewać Pani Atwood, bo kocham Panią, ale ta powieść raczej nie będzie moją ulubioną.