Róża chciałaby żyć tak jak ludzie. Chciałaby być zwyczajną, najzwyklejszą nastolatką, jaką widział świat. Jednak nie jest jej to pisane, bowiem będąc dziedziczką książęcego tytułu, Mędrcem i strażniczką w jednym, ludzkie problemy schodzą na dalszy plan. W hrabstwie Devon, gdzie przyszło jej mieszkać po śmierci ukochanej babci, która wkładała całe serce w wychowanie uzdolnionej wnuczki, ma miejsce coraz więcej ataków ze strony Extermino. Sprawa jest na tyle poważna, że sam syn króla Mędrców postanawia pomóc dziewczynie i oboje będą musieli zapobiec zbliżającej się wielkimi krokami wojnie pomiędzy ludźmi i mrocznymi istotami.
W pierwszym tomie cyklu „Mroczna bohaterka” poznaliśmy Violet Lee, która została porwana przez wampiry. Naprawdę polubiłam tę dziewczynę i jej historię, więc przeżyłam lekkie rozczarowanie, gdy okazało się, że drugi tom skupi się na kimś zupełnie innym. Jesienna Róża, czyli główna bohaterka tej części, różni się od Violet pod wieloma względami. Nie da się ukryć, że autorka wykreowała ją w dobry sposób, ale przy pannie Lee, która bardziej przypadła mi do gustu, wypada blado. Brakuje jej zadziorności, która przepełniała jej poprzedniczkę. Jednak uważam, że być może właśnie o to chodziło – aby ukazać, że Mroczne Bohaterki różnią się między sobą, każda z nich posiada inne wady i zalety, każda żyje swoim własnym życiem, a wiąże je przepowiednia.
Fabuła wykazuje podobieństwo do pierwszego tomu, ale tym razem poznajemy zupełnie inny świat, czy też wymiar rzeczywistości. Jesienna Róża żyje w miejscu, gdzie istnienie mrocznych istot jest faktem, czymś oczywistym, czego nie trzeba ukrywać przed pozostałymi mieszkańcami. Co więcej, tym razem nie mamy do czynienia z wampirami, ale z zupełnie inną rasą – z rasą Mędrców. Ich pochodzenie i historia nie zostały przedstawione szczegółowo, ale i tak można zauważyć, czym różnią się od zwykłych ludzi. Doskonale natomiast zostały ukazane uczucia i myśli głównej bohaterki, przede wszystkim ze względu na pierwszoosobową narrację. Możemy dosłownie wejść do głowy Róży i zobaczyć jej wewnętrzne rozdarcie. Chwilami również można w ten sam sposób przeanalizować zachowanie księcia Fallona, bowiem kilka rozdziałów napisanych zostało z jego perspektywy.
Myślę, że cykl ten spokojnie można włożyć do jednej szuflady z romansami paranormalnymi, więc wypadałoby co nieco wspomnieć o wątku miłosnym. Tak, jest on tutaj obecny i nie da się tego ukryć, chociaż cieszy mnie to, że pani Gibbs dozuje go w odpowiednich dawkach. Uczucie rozwija się powoli i stopniowo, a nie z dnia na dzień. Bądź co bądź i tak chwilami wydawało mi się ono zbyt banalne, ale przynajmniej nie zdominowało całej powieści. Jednak nadal pozostaję fanką wampirzego księcia, bowiem książę Mędrców Fallon nie urzekł mnie zupełnie. Brakowało mu charyzmy i tylko momentami otwierał się bardziej i dało się w nim wyczuć nutkę arogancji, która to zazwyczaj przyciąga w takich przypadkach.
Nie mogę jednak napisać, że ta książka mnie nie wciągnęła. Czytało mi się ją naprawdę dobrze, lekko i przyjemnie. Autorka potrafi zadbać o odpowiednie tempo akcji, o chwile napięcia i grozy, o emocje towarzyszące nie tylko bohaterom, ale i nam podczas lektury. Fabuła jest logiczna i nawiązuje do poprzedniego tomu, a zakończenie zdecydowanie zachęca do sięgnięcia po następne części cyklu. Drobne mankamenty są i być może wymagają dopracowania, ale pani Gibbs dopiero rozpoczyna swoją pisarską przygodę, więc można na to przymknąć oko. Bohaterowie „Jesiennej Róży” nie przypadli mi do gustu tak mocno jak Violet i Kaspar, chociaż to bardziej osobista kwestia tego, w jaki sposób odbieramy poszczególnych bohaterów. Jednak obie części są całkiem ciekawe i intrygujące, poleciłabym je jednak przede wszystkim fanom gatunku PR.