Była sobie królewna, którą przywiało skądinąd. Czterdzieści dwa krótkie opowiadania, czy może raczej parafilozoficzne, absurdalne bajeczki o niewydarzonych królewnach lub niewydarzonych... bajkach. Bo każde z nich zaczyna się jak bajka: "Była sobie...". Ale to raczej paradoksalne niebajki. Poprzez paradoksalność i abstrakcję kojarzą mi się one ze sztuką przełomu lat 50/60ych - wprost z filmem Jana Lenicy:
Był sobie raz...Tylko o ile w filmie treścią opowieści jest zabawa z plastyczną formą, to w tej prozie mamy do czynienia z igraszkami z metaforą (metaformą, chciałoby się powiedzieć). Absurdalność tych opowiadań bazuje na zabawie z językiem, na dosłownym potraktowaniu frazeologizmów (np. rzucać cień) oraz dwuznaczności słów takich jak ściągać czy wypaść. Przypomina mi to nieco niektóre prozy Jerzego Afanasjewa. Choć przyznać trzeba, że te o królewnach mają jakoś mniej humoru. Dominuje w nich nostalgia, smutek, snuje się w nich poczucie zawodu, rozczarowanie zwykłością rzeczywistości, emanuje z nich cicha bezradność, chęć ucieczki, zniknięcia, zapadnięcia się pod ziemię... Czy przez to są kobiece? Nie sądzę. Nie można im odmówić inteligencji, lecz mimo zabaw z językiem ciągnie się niemal za każdą poczucie opuszczenia, osamotnienia, niepewności, przemijania... Czyżby rozczarowanie kobiety wynikające z nadmiarowej inteligencji? Jakiś smuteczek nieduży, melancholijka maleńka, że świat nie zrozumiał, nie docenił, pominął...Bo jest trywialny, przewidywalny i od sztancy, a ja do niego nie pasuję, bo jestem inna - ale dziś nikt tego nie docenia? Bo bajki o księżniczkach są nieaktualne i passé, a niepotrzebnie wciąż się je dziewczynkom opowiada?
Tomik otwiera motto z Dürenmatta:
Historia jest przemyślana do końca, gdy przybiera możliwie najgorszy obrót. I bez wątpienia te historyjki są przemyślane. Autorka szereguje je po 6 tekstów w 7 tematycznych grup: spotkania, lamentacje, fatalie, tęsknoty, zguby, sytuacje i przypadłości. Oprócz tego znajdziemy na końcu tomiku spis rzeczy w podziale na opowiadania przyjemne i nieprzyjemne (tych ostatnich jest o dziwo mniej). Jest tam także nietypowy indeks niebanalnych motywów bajecznych, sprokurowany przez Elizę Kącką. Wylicza on m.in.: bezformie, braku oswajanie, gaśnictwo, imentu dopowiadanie, jawy muskulaturę, królestw delimitacje, nadziei żywienie, Narracji Ogólne Zasoby, sny fabuł,
świat jako wolę i przedstawienie czy ulic
bifurkację itp... Te opowiadania rzeczywiście bywają (formalnie) o tym. Ale nieformalnie jednak o czymś zupełnie innym...
Mimo, że książeczka niewielka, nie da się jej właściwie czytać za jednym zamachem - jest na to zbyt gęsta, zbyt abstrakcyjna i w swej abstrakcyjności zanadto monotonna i powtarzalna. Rodzaj
dnia świstaka, który zaczyna się podobnie, więc wypróbowywany jest wciąż jakiś kolejny, nowy wariant akcji. Mnie zauroczyło kilka z nich. Na przykład metaliteracki tekst o bajce, która nie była piękną narracją [
Nieładna], dlatego poszła na wagary z literatury:
Bajeczki źle prezentujące się w druku przyjmują się w życiu - w życiu bez nadziei na puentę i bez widoków na metaforę. (s. 9) W przeważającej jednak większości czytamy o perypetiach królewny, która:
- abdykuje [Abdykacja] i osiada w czterech kątach, które "gwarantują brak perspektyw i patronat świętego spokoju" (s. 18)
- spóźnia się, więc nie podlega dyktatowi zegara [Niewczesność]
- spotyka Lotnika z Małego Księcia (więc de Saint-Exupéry'ego, ale i wywołuje Magritta): Mieć fantazję, to znaczy nie bać się śmierci (s.28) [Zagadka]
- ściąga pioruny (i uwagę), nie uziemia w imię ideologii, ale po nocach próbuje wynaleźć piorunochron, który nie uziemia nadziei [Uziemienie]
- rzuca cień: kto jest cieniem samego siebie, nie może być jednocześnie cieniem kogoś innego (s.34) [Cień]
- mieszka na granicy Matni, Katastrofy, Alternatywy i Harmonii: tęsknoty mówią o nas więcej niż wszystkie dziwne obywatelstwa (s. 36) [Azyl]
- gada od rzeczy (ale rysuje konkretnie, prosto, dosłownie i...bez talentu) [Niedorzeczność]
- nie liczy się (Bywają pytania, które ciągną zagadniętych na większą głębokość, niż jakakolwiek odpowiedź, choćby i bardzo ciężka, s.46) [Pytanie]
- była bez dwóch zdań, a o jej rękę toczono turnieje...retoryczne, w szrankach składni [Retoryka]
- już nic nie wiedziała (Marne bajki zbyt szybko wychodzą z metafory, s. 62) [Wiedza]
Ponadto za naprawdę piękną uważam przewrotnie humanistyczną bajeczkę o kresce, która uparcie skreśla samą siebie [
Płaskość]. Inna - [
Tam] - przedstawia intrygujące przejście (mimo ostrzeżeń, by trzymała się własnej bajki i straszenia jej przy tym spłowiałym, dickensowskim Duchem Opowieści) królewny z bajki do naszego (aktualnie polskiego i podzielonego) świata, dowodząc tym samym, że jednak istnieje bifurkacja porządku realnego świata i poziomu bajkowej opowieści. Zdaje się, że królewna spotyka tam Mariusza Szczygła - to facet, który twierdzi, że tego wszystkiego
nie ma i że on już nawet ma dowody na nieistnienie.
Ale po co o tym pisać? - pyta słusznie królewna. Bohaterowie Szczygła uciekają przed końcem świata, "
widzą tylko brak, który panicznie
starają się oswoić", natomiast królewna Kąckiej wie, że ten brak to jej wierne zwierzę, które zawsze będzie przy niej i jest po jej stronie. (s. 60) Myślę, że warto podeliberować, skąd u obojga autorów ta różnica.
Mimo swej przewrotności i bajkowego sztafażu te małe prozy są dla ludzi lubiących filozoficzny namysł i poezję. A do tego świetna okładka i ilustracje wewnątrz autorstwa Piotra Kalińskiego, właściciela wydawnictwa
Lokator.