Każdy ma jakieś swoje NIE MA; nie ma takiej i takiego, który nie miałby NIE MA.
NIE MA jest wpisane w życie, jak narodziny i śmierć.
Może być nim i jest brak wszelaki: widelec, pamięć, zdrowie, dom, ojciec.
W „NIE MA” Mariusza Szczygła jest pozornie dużo tego, co się ma (to tak nieco na przekór, jak druga strona medalu „NIE MA”; celowy, jak sądzę, zabieg, by pokazać stratę). W rzeczywistości to książka o tym, kogo i czego nam brakuje, za kim i za czym tęsknimy, o posiadaniu i utracie; pokazana przez pryzmat opisywanych przez Autora historii: ojca, pisarza, sióstr-bliźniaczek, końca świata, rzeźbiarza, pewnej willi i mejla, który doprowadził Autora do podążenia najciemniejszą z dróg. To również o tym, jak dzięki „NIE MA” ktoś poczuł radość, stał się lekki i szczęśliwy.
Książka gorzko-słodka, piekielnie refleksyjna, bo i szczera. Niełatwa. I znów jest tak, że o ile dobrze czytało się o tych, którzy byli i są gdzieś hen daleko, to im bliżej Autor był siebie, tym bardziej miałem wrażenie, że za bardzo uchylił przed Czytelnikami zamknięte drzwi. Czy reportaż może być tak namacalny, tak dotkliwie realny, że czuć przyspieszony puls jego Twórcy? Słyszeć odgłos spływającej po policzku łzy?
To książka o NIE MA Mariusza Szczygła.
O „mężczyźnie w dojrzałym wieku, który kocha życie, ale każdego dnia myśli o śmierci”.