Zabierając się za lekturę „Było i nie było” Ryszarda Mariana Mrozka miałam mieszane uczucia. Z jednej strony już kiedyś źle na tym wyszłam, zabierając się za książkę napisaną w formie opowiadań, z drugiej – przyciągała mnie tematyka, a wzrok kusiła bardzo ładna i jednocześnie nieprzesadzona okładka. Na całe szczęście okazało się, że ten wybór należał do jak najbardziej trafnych.
Dzieło Mrozka oferuje nam najróżniejsze historie – od dzieciństwa małego Rysia w Jakubowie, przez historię ucieczki Maryi i Józefa z Jezusem do Egiptu, po skaner umiejący przenieść człowieka na drugą półkulę ziemską. Uległam mylnemu wrażeniu, że nie będą one ze sobą zbytnio powiązane, jednak szybko okazało się, że się pomyliłam. W dodatku opowiadania skłaniają do refleksji i zwiększają wiedzę czytelnika.
Fragmenty napisane w pierwszej osobie pozwalają niemal wyobrazić sobie mężczyznę, który opowiada swoją historię po wielu latach. Akcja rozpoczyna się jeszcze przed drugą wojną światową i ten początek przywiódł mi na myśl „Mikołajka” Goscinnego – wyraźnie wyczuwalna jest tam dziecięca naiwność, niewinność i tok myślenia. Większość dalszych opowiadań ma miejsce już w czasie wojny, potem w powojennej Polsce, na XXI wieku kończąc. Dzięki takiemu zabiegowi czytelnik może obserwować, jak powoli zmieniało się życie w kraju.
Jak zostało wcześniej wspomniane, „Było i nie było” to całkiem spora kopalnia wiedzy. Niektóre opisane wydarzenia oparte są na faktach, o czym wspomina autor na początku takiego rozdziału. Odczuwałam pewną satysfakcję, gdy czytałam o znajomych miejscach, które miałam już przyjemność odwiedzić. W pewnym momencie ujawniają się też cechy dziennika i wtedy też odniosłam wrażenie, że informacji nagromadzono trochę za dużo, za co daję mały minusik, jednak nie przeszkodziło mi to zbytnio w dalszym czytaniu.
Przez poszczególne rozdziały przewija się też trochę poezji; a to wiersze, a to teksty piosenek. Nie należę do jej wielkich miłośników, ale muszę przyznać, że utwory zostały dobrane umiejętnie, pasują do tematu opisywanej właśnie historii. To stanowi taką wisienkę na torcie, dopełniającą całe dzieło.
Koniec, moim zdaniem, wypada odrobinę gorzej i łatwiej się rozpraszałam, jednak wciąż utrzymuje on dopuszczalny poziom. Patriotyzm, tęsknota za ojczyzną, wojskowe akcje czy tułaczka po sowieckich obozach – te wszystkie rzeczy, wraz z innymi zaletami książki, sprawiają, że warto po nią sięgnąć. Z całą pewnością trafiła ona w mój gust literacki i o ile na początku miałam jeszcze małe wątpliwości, tak teraz cieszę się, że „Było i nie było” trafiło na moją półkę.