W 1996 roku na Bachanaliach Fantastycznych czterech pisarzy zostało zakwaterowanych do wspólnego pokoju. Po całonocnej, mocno zakrapianej alkoholem, zabawie panowie wpadli na genialny plan. Otóż postanowili wspólnie napisać opowiadanie fantasty, które miałoby stanowić karykaturę dobrze znanych, klasycznych motywów. Tak powstała grupa autorska Kareta Wrocławski, której członkami zostali Eugeniusz Dębski, Andrzej Drzewiński, Adam Cebula i Piotr Surmia. Panowie zrealizowali swój plan. Opowiadań powstało nawet pięć. Obecnie utwory te opublikowane zostały w jednym tomie pod wspólnym tytułem „Upalna zima”. Teksty łączą się ze sobą postaciami głównych bohaterów. W zasadzie można uznać cały tom za jednolitą powieść, a każde z opowiadań, za osobny jej rozdział.
Bohaterami utworów jest Waldar - zubożały szlachcic oraz jego przyjaciel Bokanova - syn bibliotekarza i poeta. Obaj mężczyźni są nieco niedojdowaci i darzą wielkim uczuciem wszelkie mocniejsze trunki. Czasami towarzyszy im krasnolud, również wielbiciel picia na umór, oraz mag, o dziwo, abstynent. I tak przez cały czas włóczą się po świecie, wpadają w ciągłe tarapaty, napotykają przerażające bestie, które przy bliższym poznaniu wcale nie są takie straszne. Klasyka, rzec by się chciało. Interesującym pomysłem jest wprowadzenie do tej oklepanej konwencji motywów naukowych. Dzięki temu przygody bohaterów faktycznie zaskakują i potęgują komizm sytuacji.
Miała być parodia Sapkowskiego i typowego świata fantasy. Miało być śmiesznie i fajnie. Wyszło tak sobie. Faktycznie Kareta Wrocławski zastosowała ten sam styl co w prozie Sapokwskiego. Język opowiadań jest niby szlachecki, trochę jakby z Sienkiewicza, a mimo wszystko łatwy w zrozumieniu. Jednak „Upalnej zimie” brak lekkości pióra autora „Wiedźmina” i momentami występują zgrzyty. Chwilami miałam wrażenie, że przyjęty styl sprawia autorom trudność i piszą w ten sposób trochę z przymusu.
Kolejnym minusem jest fakt, że Waldar i Bokanova cały czas piją, a gdy nie piją cierpią na kaca, ze wszystkimi jego skutkami. Szczerze? Mnie to nie bawi. Może jedno takie opowiadanie byłoby zabawne, ale ciągłe opary alkoholu unoszące się z każdej strony sprawiły, że dopadło mnie znudzenie. Może gdybym była młodsza odniosłabym inne wrażenie. Ale historyjki o przygodach pijackich przestały mnie bawić gdzieś pod koniec liceum. Najwidoczniej taki skutek dorastania. Przyznaję, bywają błyskotliwe dialogi, fajne pomysły i zabawne fragmenty. Jednak to ciągle za mało, abym mogła uznać tę pozycję za wartą polecenia szerszemu kręgu odbiorców. Książka miała potencjał, który w moim odczuciu został zmarnowany.