Pamiętam, gdy po raz pierwszy obejrzałam "Coś" w reżyserii Johna Carpentera, twórcy między innymi takich filmowych hitów jak "Ucieczka z Nowego Jorku". "Coś" zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie, tak że w ciągu kolejnych lat jeszcze parokrotnie wracałam do tej produkcji. Za każdym razem klimat pozostawał tak samo mroczny, tajemniczy, krwawy, klaustrofobiczny, hipnotyczny i przepełniony niepewnością czy bohaterowie, których poznało się w pierwszych minutach filmu na pewno nadal są tymi za kogo się podają. Chociaż dzieło Carpetnera początkowo spotkało się z chłodnym przyjęciem widzów, to w miarę czasu zdobyło uznanie i zajęło jakże należne mu miejsce w ranking stu najlepszych filmów science fiction jakie powstały od początku XX wieku.
Carpenter zapewne nie nakręciłby swojego filmu, gdyby John W. Campbell nie napisał wcześniej i nie zamieścił na łamach magazynu "Astounding Science Fiction" opowiadania "Who Goes There?", Tytuł, który można przetłumaczyć jako "Kim jesteś?" lub dosłownie "Kto tam idzie?". Niedawno okazało się, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Campbell stworzył swoje opowiadanie w dwóch wersjach. Ta pierwsza, oryginalna nazywała się "Frozen Hell" i była na tyle długa, że z powodu ograniczonej ilości stron w ASF pisarz był zmuszony do jej skrócenia. Skrócona wersja "Frozen Hell" otrzymała tytuł "Who Goes There?". Po wielu latach odnaleziono także i tą pierwszą wersję opowiadania i udostępniono ją czytelnikom. My mamy szansę zapoznać się z nią właśnie dzięki wydawnictwu Vesper, które zdecydowało się na wydanie "Frozen Hell" pod tytułem "Coś", co jest wyraźnym nawiązaniem do filmu Carpentera.
O historii powstania samego opowiadania dałoby się powiedzieć jeszcze sporo ciekawych rzeczy, ja jednak pozwolę sobie pominąć te ciekawostki i przejdę już do samej jego treści. Wszystko zaczyna się od tego, że pewna grupa badawcza znajduje na Antarktydzie wrak statku kosmicznego z zamarzniętym pasażerem. Dziwną, samym swoim wyglądem budzącą niepokój istotę. Bohaterowie zabierają ją do bazy w celu przeprowadzenia dalszych badań, lecz szybko przekonują się, że istota wcale nie jest martwa, jak początkowo myśleli, tylko pogrążona w hibernacji. Kosmiczny stwór ożywa i udowadnia, że hibernacja nie jest jedyną zdolnością, jaką posiada. Ponadto jest w stanie pochłaniać żywe istoty i przekształcać się w ich idealne kopie. Jest tak zachłanny, że na swoje ofiary wybiera nie tylko zwierzęta, ale i ludzi. Świadomi zagrożenia jakie niosłaby ze sobą taka istota dla ludzkości bohaterowie podejmują z nią nierówną walkę.
Fabuła jest w miarę prosta, mogłabym rzec, że jak na dzisiejsze standardy typowa dla horrorów w których pojawiają się różne potwory. Jednak prawdziwy urok „Coś” nie leży w rozbudowanych wątkach fabularnych. Opiera się ona na gęstniejącej atmosferze zagrożenia przed którym nie da się nawet uciec z odciętej od świata antarktycznej stacji badawczej, a także na paranoi stopniowo ogarniającej bohaterów. Skąd mają wiedzieć czy przebywający obok towarzysz nadal jest człowiekiem czy może stał się on czymś wrogim, zupełnie obcym, co tylko naśladuje wygląd i zachowanie człowieka. Bohaterowie podobnie jak fabuła nie są jacyś pogmatwani, przeciwnie – postacie Campbella są nieskomplikowane. Nie zagłębiamy się mocno w ich psychikę. Poza przykładowymi wzmiankami o tym, że meteorolog McReady studiował medycynę zanim poszedł na meteorologię, a kucharz Kinner jest religijną osobą, nic nie wiemy o ich przeszłości. Mimo wszystko możemy zrozumieć ich postępowanie i wczuć się w ciężkie położenie w jakim się znaleźli.
Chociaż opowiadanie pochodzi z lat trzydziestych ubiegłego wieku to przynajmniej ja nie odczuwam jakoś szczególnie, że tekst bardzo postarzał się od tamtej pory. Campbell sprawnie operuje naukowym oraz technologicznym słownictwem. Otoczenie w jakim poruszają się jego bohaterowie jest na tyle futurystyczne, że akcja równie dobrze mogłaby spokojnie toczyć się w bliższych nam czasach.
Wydawnictwo Vesper wypuściło „Coś” w przyzwoitej, a jednocześnie klimatycznej oprawie. Twardą okładkę i niezłej jakości papier urozmaicają niesamowite ilustracje Macieja Kamudy. Poza opowiadaniem Campbella w środku znalazł się fragment kontynuacji „Coś”, której napisania podjął się John Gregory Betancourt ( twórca chociażby serii stanowiącej prequel do „Kronik Amberu” Rogera Zelaznego). Fabuła wspomnianej kontynuacji rozgrywa się kilkadziesiąt lat później, we współczesności. Na podstawie liczącego sobie niecałych pięć rozdziałów można powiedzieć tyle, że akcja jest podobna do tego, co było wcześniej, czyli grupa badaczy (i wojskowych) znajduje w lodach Antarktydy kolejny statek kosmiczny z wiadomo jaką istotą na pokładzie. Pomimo tej powtarzalności w fabule, chętnie sięgnęłabym po cały „sequel”, żeby przekonać się w jakim kierunku poszedłby z tą opowieścią Betancourt. Wygląda na to, że rozumie on koncepcję oryginalnego opowiadania i potrafi pisać w podobny stylu co Campbell.
To nie koniec miłych niespodzianek.
Dla tych, którzy chcieliby lepiej poznać zawiłą historię „Frozen Hell” przygotowano przedmowę i wprowadzenie, w których Alec Nevala – Lee i Robert i Robert Silverberg zdradzają szczegóły powstawania opowiadania i przybliżają sylwetkę jego autora. Natomiast w posłowiu Piotr Gociek pisze więcej o filmie „Coś” i o tym jakie wrażenie pozostawił on na ówczesnym polskim środowisku związanym z fantastyką.
Ze swojej strony polecam zapoznać się ze wszystkimi tymi dodatkami do opowiadania. Pomagają one zrozumieć lub dają jako takie ogólne pojęcie tego na czym polega cały fenomen „Coś”.
Stworzone przez Campbella opowiadanie w chwili ukazania się w druku było czymś nowatorskim i odcisnęło swój ślad w kulturze popularnej. Dzisiaj uchodzi ono za klasykę literatury science fiction, a Inspirowane nim filmy, komiksy, gry planszowe i komputerowe świadczą tylko o tym, że pomimo upływu lat opowiadanie zupełnie jak występująca w nim uwięziona w lodzie istota nie jest martwe, lecz pozostaje żywe i wciąż pobudza wyobraźnię.