O twórczości Ewy Przydrygi powiedziano i napisano chyba już wszystko. Trudno zrecenzować jej powieść w sposób całkowicie oryginalny, nie powielić czegoś, co uwypuklił już ktoś inny. Nikt nie kreuje takiego klimatu jak Ewa, nigdzie indziej nie znajdziemy akcji, która wciągnie nas tak głęboko, że jeszcze długo po zamknięciu książki nie jesteśmy w stanie wyjść z historii w niej opisanej.
Ewa jest dla mnie czarodziejką, pisarką, która za pomocą słów jest w stanie mnie otulić, przeniknąć przez bariery mnie otaczające, dotrzeć tam, gdzie powiesiłam tysiąc kłódek, a kluczyki dawno temu pogubiłam, zagrać na tych strunach mojej duszy, które zdążyły już zardzewieć, mimo to poruszanie ich nie jest wcale bolesne. Gdzieś pomiędzy rozterkami bohaterów, pomiędzy wszystkimi ważnymi dla fabuły wątkami, czai się ta Przydrygowa magia, stanowiąca balsam do duszy, wlewająca ciepło i nadzieję w niezagojone rany.
Trudno mi uwierzyć, że te czary stały się moim udziałem dopiero w tym roku. Przeżyłam pięć książek Ewy, nie znajduję lepszego słowa na określenie tego, czego doświadczam podczas ich czytania. Przede mną wciąż "Motyle i ćmy", ale wiem, że i z debiutem będzie podobnie, w końcu "Zatrutka" niczym nie ustępuje kolejnym powieściom. Szczególne miejsce zajmują jednak w moim sercu "Topieliska" i dlatego cieszę się, że ich bohaterki towarzyszą i jak zapowiada Ewa, nadal będą nam towarzyszyć.
Spotkanie z Polą na kartach "Murszu" mnie wzruszyło, kto czytał "Topieliska", wie przez co musiała przejść. Tym razem angażuje się w coś, co nie dotyczy jej bezpośrednio, jest związane z Kasandrą, którą niedawno poznała. Pola rozpoczyna prywatne śledztwo, by zrozumieć, co kierowało jej młodszą przyjaciółką.
Obok Poli poznajemy tę opowieść jeszcze z perspektywy Laury i Marianny. Każda z trzech narracji osadzona jest w innym czasie, lecz splata je miejsce, które spokojnie można określić kolejnym bohaterem powieści. Tytułowy Mursz był na przestrzeni lat niemym świadkiem wielu makabrycznych wydarzeń i choć nie mógł im zapobiec, zdołał wyrazić swój sprzeciw, rozprzestrzeniła się w nim bowiem zaraza. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę tą zarazą są ludzie, że to oni odebrali naturze spokój, zamiast z nią współistnieć, wykorzystali ją bezlitośnie do własnych celów. Las, stanowiący życiodajną siłę, musiał się zmierzyć ze śmiercią - gwałtowną, podłą i niepotrzebną. To nie mogło nie pozostawić żadnego śladu, musiało zaburzyć harmonijny rozkwit przyrody. Trudno się też dziwić, że las stał się nieufny, nie przed każdym chce odsłonić swe tajemnice.
Spacer po lesie po lekturze "Murszu" nabiera zupełnie innego wymiaru. Wsłuchując się w skrzypienie liści pod butami, nie sposób się nie zastanawiać, czego świadkiem były drzewa, z których te liście opadły, tworząc wielobarwny dywan, pokrywający ziemię, po której kat i ofiara kroczyły ramię w ramię. A jednocześnie las jest też symbolem odrodzenia, które dokonuje się cyklicznie na naszych oczach, co niesie ogrom nadziei.
Takie odrodzenie przeżywa też Pola, mam wrażenie, że skupienie się na problemach innych, oddala ją od dawnych i powoduje jakiś szczególny rodzaj wytchnienia.
Marianna to nauczycielka z powołania, a o takich już chyba coraz trudniej. Jej przykład pokazuje jednak, że nie zawsze wychodzenie naprzeciw oczekiwaniom uczniów jest najlepszym sposobem edukacji. Choć niekonwencjonalne metody podobają się młodzieży, to nie są mile widziane przez kolegów po fachu, zwyczajnie wkrada się tutaj zazdrość. Wychowankowie też bywają krnąbrni i niewdzięczni, nieustannie naginają zasady i przesuwają granice, korzystając z tego, że pedagog jest po ich stronie. Marianna jednak wydaje się tego nie dostrzegać, jest skupiona na swojej misji.
Laura jest w moim odczuciu najbardziej tajemniczą bohaterką, jaką Ewa powołała do życia. Choć mamy możliwość prześledzić jej relacje rodzinne, przyjrzeć się związkowi, to nie udało mi się jej do końca rozgryźć. Może to jej pasja i sposób na życie, czyli urbex, tworzą legendę tej postaci.
Ewa potrafi jak nikt misternie splatać wątki, prowadzić czytelnika specjalnie dla niego odkrytymi ścieżkami, cierpliwie pozwalając mu snuć po drodze własne teorie, mieć wątpliwości lub po prostu chłonąć ten niepowtarzalny klimat.
Dziękuję Ci, Ewo, za tę kolejną podróż i wszystkie emocje, które wywołała.
Moje 10/10.