I co ja mam zrobić z tym Grishamem? Odlubić? No nie da się.
Jak do tej pory nie odpuściłam żadnej jego książki (z wyjątkiem tych dla młodzieży, bo wiek już nie ten), chociaż mój mistrz od jakiegoś czasu reprezentuje poziom… różny (delikatnie rzecz ujmując). Tym razem, niestety, miał chyba gorszy okres. Zauważyłam, że ostatnio powieści Grishama należałoby czytać na zasadzie: co druga. Poprzednia - „Samotny wilk” była świetna, a jeszcze wcześniejsza - „Góra bezprawia” bardzo słaba.
Tym razem mistrz boleśnie mnie zawiódł (mnie, gorącego fana!) na całej linii. Dlaczego?
Kocham powieści Grishama, ponieważ w każdej stara się zmieniać świat na lepsze. Zawsze do tej pory brał w obronę słabszych i pokrzywdzonych. Tym razem stanął po stronie cwaniaczków i głupców. To naprawdę mój Grisham? Mogłabym wybaczyć wątłą fabułę, niemrawą akcję i przewidywalne zakończenie, do którego autor prowadzi nas jak po sznurku, ale coś takiego?
Pierwszy zwrot akcji dobrze się zapowiada. Chłopak wpada na trop wielkiego przekrętu, ale nie daje sobie rady z życiem i popełnia samobójstwo. Faza depresji w chorobie dwubiegunowej wyjaśnia wszystko. Jego przyjaciele nie mogą się z tym pogodzić i w ramach protestu rzucają studia prawnicze na kilka miesięcy przed ich ukończeniem. Zaczynają nielegalnie, bez licencji, praktykować prawo i świetnie im idzie. Zmieniają tożsamość, żeby uciec przed spłatą kredytu za studia, ale na wizytówkach „kancelarii” podają prawdziwy adres. No chyba głupiej już się nie da. Dalej, jak można łatwo przewidzieć … ale stop, może jednak nie dla każdego to będzie oczywiste. Dalej będą spojlery, lojalnie uprzedzam, że tutaj właśnie możecie przerwać lekturę.
Więc skoro tak świetnie im idzie w prawniczym biznesie, to dlaczego porzucili studia w tak głupim momencie? Nie lepiej było ich skończyć i robić to samo, tylko legalnie? Bo z góry założyli, że i tak nie zdadzą egzaminu, bo na studiach niczego się nie nauczyli? Naprawdę byli aż tak naiwni, żeby uwierzyć, że dyplom uczelni, która przyjmuje na studia prawnicze wszystkich, jak leci, i każe za to słono płacić będzie miał jakąkolwiek wartość na kurczącym się jak plażowa piłka po wyjęciu korka rynku pracy? Gdzie oni do tej pory żyli? Jeżeli są takimi durniami, to dlaczego mają mnie obchodzić ich losy?
Drugi zwrot akcji jest już oczywisty. Okazuje się, że nasi naiwniacy nie są tak świetni jak im się wydaje. Parę razy, z powodu niedoświadczenia i braku wiedzy dostają po łapach, oszukując przy okazji biedaków, którzy im zaufali. Bardzo ich wtedy nie lubimy. W ten sposób skonstruowana postać głównego bohatera nigdy do tej pory u Grishama się nie pojawiła. Czy autor zmienił spojrzenie na świat, czy po prostu tego świata nie ogarnia?
Nie wierzę też zupełnie w tak łatwą, skuteczną zmianę tożsamości. Naprawdę namiary na fałszerzy paszportów bez problemu można znaleźć w wyszukiwarce Google? Naprawdę podrobiony paszport kosztuje zaledwie tysiąc dolarów? To ja poproszę taki jeden. Fajnie by było mieć amerykański paszport. Też byście sobie kupili, nie?
Bohaterowie wymyślają kolejny przekręt, za który można trafić na wiele lat za kratki. Ofiarą naszej paczki ma paść czarny charakter – hochsztapler i oszust, więc powinniśmy właściwie usprawiedliwiać takie działania, ale jednak, tym razem, typowy Grishamowski schemat znów nie działa. Rozumielibyśmy, jeśli chcieliby w ten sposób ukarać złodzieja, ale głównym motorem ich działania jest przecież chęć nieuczciwego wzbogacenia się i zamaskowanie własnej nieudolności i głupoty. Bardzo nieładnie.
Dalej akcja może rozwijać się w trzech kierunkach: albo zrozumieją swój błąd i będą starali się go naprawić, albo naprawdę dostaną po dupie i wylądują w więzieniu albo będą mieli szczęście. Czy muszę mówić, jak to się kończy?
Oczywiście, mają szczęście, jak diabli. Szczęście może trochę podszyte goryczą, bo przyjdzie im żyć z dala od rodzinnego kraju, ale przynajmniej będą zajmować się w życiu tym, co potrafią robić – pracą na miarę swoich możliwości intelektualnych, czyli prowadzeniem baru. Nie można tak było od początku? Czy każdy musi być prawnikiem? Czy musiałam stracić kilka godzin, aby na koniec otrzymać tak banalną konkluzję?
Najbardziej wkurzyło mnie jednak hasło na okładce (mam nadzieję, że nie wymyślone przez autora, tylko przez, pożal się Boże, speców od reklamy) - „sprawiedliwość wreszcie zostaje wymierzona”. Że co? Komu? Jaka sprawiedliwość? Bo paru cwaniaczków ukradło złodziejowi trochę kasy? Bo ktoś źle o nim napisał w gazecie? A co z tymi wykiwanymi przez naszych bohaterów biedakami, którzy nigdy nie odzyskają swoich pieniędzy? Gdzie oni mają szukać sprawiedliwości?
Oj, Johnie Grishamie, popraw się! Wstyd!