Długo broniłam się przed tą książką. Izabela Szylko ani razu nie zawiodła mojego zaufania, więc nie miałam obaw, że powieść będzie słaba. Obawiałam się tematu. Nie lubię damskich obyczajówek i unikam jak ognia książek będących wiwisekcją toksycznych relacji międzyludzkich, bo zgadzam się z zasadą przypisywaną Marii Skłodowskiej-Curie: „Smutne książki można wytrzymać, tylko kiedy się jest młodym”.
Moje obawy okazały się nieuzasadnione. Izabela Szylko potrafi poruszać trudne tematy w lekkiej formie, ba!, niektóre sceny są tak komediowe, że od razu przypominają się wszystkie dowcipy o teściowych. Sęk w tym, że kiedy przychodzi do zakończenia, śmiech zastyga wam w gardle i dochodzicie do wniosku, że życie może i bywa farsą, ale lepiej w takim spektaklu nie odgrywać głównej roli.
W skrócie: to opowieść o matce, która próbuje zawłaszczyć życie córki, stosując szantaż emocjonalny, i o córce, która próbuje się przed tym bronić, ale bardzo ciężko jej to idzie, bo walczy nie tylko z matką, lecz również z własnym poczuciem odpowiedzialności. Słowa autorki lepiej oddadzą istotę problemu niż moje komentarze:
„To dokładnie tak, jakby twój najlepszy towarzysz broni, który stał zawsze przy twoim boku, i na którego mogłeś liczyć w absolutnie każdej, nawet wymagającej poświęcenia życia sytuacji, niespodziewanie wyciągnął broń i zaczął strzelać do ciebie. Najpierw, oczywiście, w to nie wierzysz. Pomyłka, przypadek, zbieg okoliczności, on przecież nie mógł tego zrobić. Ale on znowu do ciebie strzela. Krzyczysz – „Przestań, to przecież ja, nie widzisz!?”. Nie pomaga, on dobrze wie, do kogo strzela. Ukrywasz się przed gąszczem kul, ciągle mając nadzieję, że to jakiś zły sen, chwilowa niepoczytalność, która zaraz minie. Ale on znajduje cię w twojej kryjówce i dalej strzela. I wtedy zdajesz sobie sprawę, że ty również musisz sięgnąć po broń. I masz tylko jedno wyjście – musisz strzelić, żeby samemu przeżyć. Co robisz?”
Słuchałam tej książki w formie audiobooka, który jest mini-słuchowiskiem, z muzyką i podziałem na role. Grażyna Barszczewska interpretuje postać matki koncertowo. Niesamowite, jak wiele można osiągnąć tylko głosem. To postać, która owszem, irytuje, ale również budzi współczucie. Można ją zrozumieć, choć niekoniecznie wybaczyć. Na jej tle Małgorzata Buczkowska w roli córki wypada raczej blado, a Ksawery Szlenkier w roli męża jest tylko figurantem. Ale mąż w ogóle mało ma w tej książce do powiedzenia, więc może taki był zamysł. Ale nawet, dla samej Barszczewskiej warto tę książkę przyswoić w formie dźwiękowej, albo przerzucać się na e-book, od czasu do czasu, bo nakład papierowy już dawno wyczerpany.
Tę powieść najbardziej docenią osoby, które będą w jakiś sposób identyfikować się z główną bohaterką i jej problemami. Jeżeli jednak wasze relacje z rodzicielkami były lub wciąż są świetne, albo tylko poprawne, ta lektura może nie zrobić na was piorunującego wrażenia. Naprawdę, są takie matki? – możecie zapytać z niedowierzaniem. Naprawdę, tak trudno się od nich uwolnić? Z tego co przeczytałam we wcześniejszych recenzjach – tak, naprawdę. Co chwila któraś z recenzentek przyznaje się: to ja, to o mnie i mojej matce ta historia, to mnie moja matka w ten sposób zniszczyła życie.
Dobrze, że są takie książki. Może dzięki nim czytelniczki, które biernie godzą się na to, aby matki ingerowały ich życie, sięgną po broń i strzelą. Oczywiście umownie. Chodzi przecież o to, żeby zdobyć się na odwagę, skorzystać z doświadczeń innych i uwolnić się, póki jest jeszcze na to czas.
*hasło z okładki książki