„(...) życie człowieka składa się z tysięcy epizodów. Jednak tylko jeden z nich jest naprawdę ważny i zmienia całe życie. Mądrość życiowa polega na tym, żeby go nie przeoczyć wśród całej reszty.”*
Jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Właśnie dzień prędzej spełniło się Twoje marzenie i z radością patrzysz w przyszłość. Nie przeczuwasz nic strasznego, no bo przecież to nie możliwe żeby coś się stało. Niestety. Jedna chwila wystarczy by wszystko zmieniło swój bieg, a to co dane nam wczoraj, dziś okrutnie odebrano. Zabrano nam słońce, powietrze i chęć do życia. Skradziono miłość i szczęście… Jak żyć bez tego?
Hania to młoda i piękna nauczycielka, która na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo szczęśliwa. Pozory jednak mylą bo tak naprawdę kobieta jest nieszczęśliwa i przytłoczona tym co ją spotkało. Jej dni naznaczone są cierpieniem, smutkiem i walką o to by przetrwać każdy kolejny dzień w miarę normalnie. Pomagają jej w tym dwie niezastąpione kobiety: Dominika, która jest strasznie energiczna i przebojowa oraz pani Irenka, starsza i bardzo mądra kobieta. Hania powoli wychodzi ze skorupy, w której się zamknęła jednak gdy na horyzoncie pojawia się niejaki Mikołaj zaczyna się obawiać powtórki historii, a tego by już nie przeżyła. Mężczyzna ten mimo niechęci kobiety cierpliwością i delikatnością próbuje dotrzeć do jej serca. Czy bój o jej serce zakończy się dla Mikołaja powodzeniem? Czy Hania da sobie jeszcze szansę?
Oto książka, która wyłączyła mnie z życia na trzy dni i noce. Gdy się za nią zabierałam nie myślałam nawet o tym, że tak mnie pochłonie ta historia. Jeśli mam być szczera to trochę przerażała mnie ilość stron i to, że głównym tematem jest miłość. No bo jak można opisać miłość na tylu stronach i przy okazji nie zanudzić czytelnika? Można, uwierzcie, że można. Pani Ficner-Ogonowska jest tego doskonałym przykładem. Wątek był rozpisany w taki sposób, że nie było mowy choćby o chwili znudzenia. Wszystko było przemyślane i w sam raz. Było tak jak… w życiu. Bez jakiś tam niestworzonych zdarzeń. Nie było wybuchu namiętności i nagłej przemiany głównej bohaterki. Czasem na powrót do normalności jest potrzebne dużo czasu i ona go dostała. Mikołaj pokazywał, że zależy mu na Hani, ale starał się nie naciskać i zrozumieć. To historia o uczuciu, wiecie takim co jest w stanie dużo pokonać i poczekać na swój czas, o cierpliwości, oddaniu i przyjaźni. W tej książce nie ma niczego ani za dużo, ani za mało. Wszystko ma swój czas i miejsce. Sceny są opisane szczegółowo, gdy czytamy fragmenty gdzie główne skrzypce grają Hanuś i Mikołaj czujemy się jakbyśmy byli z nimi. Czujemy ich emocje, słowa są jak delikatny dotyk, który drażni, mile drażni. Jest idealnie.
Zostałam oczarowana postaciami, a szczególnie panią Irenką, która przypomina mi moją babcię. Zawsze wie co powiedzieć, jak pocieszyć. Jest ciepła jak promienie słońca i do tego bardzo inteligentna. Dominika zaś przypominała mi takiego chochlika swoim sposobem bycia. Zawsze w biegu, rozgadana i wiecznie uśmiechnięta. Jednak gdy trzeba potrafi być uparta, wysłucha pocieszy… lub da do wiwatu gdy trzeba. Sama Hania… rozumiałam ją, ale czasami mnie irytowała. Jednak mimo wszystko zdobyła moją sympatię. Tych bohaterów jest wiele więcej i dla każdego autorka poświęciła trochę czasu. Nie są to puste postacie stworzone aby tylko były. Każda z nich ma swoje pięć minut i zadanie do wykonania.
Osobiście strasznie mnie irytowało, że, nie mogę jej przeczytać w jeden dzień i zawsze z żalem ją odkładałam. „Alibi na szczęście” tchnie spokojem i ciepłem, cierpieniem i miłością. Styl, którym posługuje się Anna Ficner-Ogonowska sprawia, że te tomiszcze czyta się szybko, przyjemnie i z ogromną ciekawością! Zakończenie zaś nie jest jednoznaczne i choć daje nadzieję może być całkiem inne niż oczekujemy. Polecam, choć jestem świadoma, że nie każdemu może się spodobać.
*cytat pochodzi z książki