Alison Croggon to australijska pisarka fantasy, poetkom, dramaturgiem oraz dziennikarką. Jej powieść „Dar” rozpoczyna serię pod tytułem „Kroniki Pellinoru”. Cała ta seria powstała w oparciu o autentyczne legendy mówiące o zaginionej cywilizacji Edil – Amarandhu. Pierwszy tom powstał w oparciu o pierwsze tłumaczenie tekstu „Zagadki Drzewnej Pieśni”.
Główną bohaterką jest szesnastoletnia Maerad, którą poznajemy jako niewolnicę w brutalnym i podupadającym siole tana Gilmana. Dziewczyna trafiła tu jako dziecko wraz ze swoją matką, które w niedługim czasie zmarła. Jak się później okazuje Maerad jest bardką z Pellinoru. Dziewczyna nie zdawała sobie z tego sprawy dopóki w jej życiu nie pojawił się tajemniczy nieznajomy Cadvan z Lirigonu. To w jego obecności Maerad zaczęła przypominać sobie rzeczy o których nigdy nie słyszała. Oboje wydostają się z sioła przy pomocy magii i od tej pory rozpoczynają wspólną podróż w czasie której czeka ich wiele niebezpiecznych przygód. Mężczyzna staja się nauczycielem Maerad i uczy ją posługiwania się Darem.
Pierwsze co się rzuca w oczy w trakcie czytania powieści to jej schematyczność. Można odnieść wrażenie, że autorka zaczerpnęła z wielu powieści to co w nich najlepsze i połączyła w jedną spójną całość. Mamy tu walkę o ocalenie całego świata Annaru przez dziewczynę, która nie zdawała sobie sprawy z tego kim jest (zupełnie jak Harry Potter). Wątek Bezimiennego, który najpierw pobiera szczegółowe nauki w Afinilu, a potem niszczy całe miasto, nieodzownie kojarzy mi się z wątkiem Galbatorixa z serii Christophera Paoliniego. Natomiast inne rzeczy z tym związane to jak dla mnie wzorowane na „Władcy pierścieni” J.R.R. Tolkiena.
Co do akcji to w większości treści jest ona bardzo monotonna, chociaż ma parę momentów gdzie czytelnikowi mogą wyskoczyć rumieńce na twarzy z przejęcia. Natomiast fabuła jest jak dla mnie za bardzo „napchana” przydługimi i nużącymi opisami, które tak naprawdę nie wnoszą niczego do ogólnej treści. Często z ich powodu może najść ochota na wcześniejsze odłożenie książki.
Jeżeli chodzi o bohaterów to muszę powiedzieć, że poznajemy ich jedynie powierzchownie. Autorka nie zagłębia się w ich charaktery czy też przeszłość, tą ostatnia poznajemy ze szczątkowych wzmianek, które wypływają w czasie rozmów pomiędzy bohaterami. Pomimo tego moim ulubionym bohaterem stał się, a jakże, Cadvan z Lirigonu. Intryguje mnie jego tajemniczość oraz fakt, że pod twardą skorupą w jaką się oblekł skrywa się wrażliwe wnętrze. Natomiast główna bohaterka od samego początku „grała” mi na nerwach, a szczególnie jej ciągłe zmiany nastrojów i użalanie się nad sobą, że nie potrafi władać Mową, a później, iż jest Jedyną, były najbardziej denerwujące.
Język powieści jest dobrze wyważony, choć łączy ze sobą zwroty z mowy potocznej wraz z górnolotnymi określeniami z dawnych czasów. Jest to kolejny powód dlaczego książkę czyta się z mozołem.
Podsumowując, chociaż autorka w perfekcyjny sposób wykreowała nowy świat, dbając przy tym o jego legendy lub ukształtowanie terenu, to i tak odnoszę wrażenie, iż nie do końca wykorzystała potencjał jaki śpi w tej historii. Mam nadzieję, że ulegnie to zmianie w kolejnych częściach, po które z pewnością sięgnę z przekory do samej siebie.