Miliardy sprzedanych egzemplarzy książek, które zostały przetłumaczona na co najmniej 103 języki obce, 66 powieści detektywistycznych, liczne krótkie opowiadania, sztuki teatralne – tak wygląda dorobek Królowej Kryminałów, pisarki, która według „Księgi rekordów Guinessa” jest najlepiej sprzedającą się autorką wszech czasów.
Mowa oczywiście o Agacie Christie, pisarce, która w swych powieściach wykreowała dwójkę wielkich detektywów: Herkulesa Poirot oraz pannę Jane Marple, którzy obok Scherlocka Holmesa, Arthura Cofana Doyla, zaliczają się do grupy najbardziej znanych literackich detektywów.
Debiutem pisarskim, a zarazem pierwszą książka, w której pojawia się postać Herkulesa Poirot jest „Tajemnicza historia w Styles”, która po raz pierwszy została wydana w roku 1920. Narratorem powieści autorka uczyniła kapitana Arthura Hastingsa, weterana wojennego, który od swego znajomego Johna Cavendisha uzyskuje propozycję spędzenia urlopu w posiadłości należącej do jego rodziny – Styles Court. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że atmosfera, która panuje w rezydencji jest daleka od idealnej. Wśród domowników panuje napięta atmosfera. Macocha Johna ponownie wyszła za mąż za mężczyznę o dwadzieścia lat młodszego od siebie. Siedemdziesięcioletnia Emilia jest zauroczona swym mężem Alfredem Ingelthorpem, w którym jedynie jej bliscy dostrzegają niebezpiecznego łowcę majątków. Wkrótce w Styles Court zostaje popełniona zbrodnia - Emilia zostaje otruta. Rozwiązanie zagadki nie jest znów takie oczywiste jak mogłoby się wydawać. Hastings o pomoc w rozszyfrowaniu tajemnicy morderstwa prosi mieszkającego dzięki uprzejmości pani Ingelthorp na terenie posiadłości, belgijskiego detektywa, który jest zarazem jego przyjacielem - Herkulesa Poirot.
Chociaż w kryminałach niezbyt gustuję, a „Tajemniczą historię w Styles” przeczytałam tylko dlatego, by na własne oczy przekonać się jak wygląda twórczość pisarki, o której tak wiele słyszałam, muszę przyznać, że książka choć nie powaliła mnie na kolana okazała się pozycją ciekawą. Powieść nie wiedzieć czemu skojarzyła mi się z popularnym serialem CSI (zestawienie nieco absurdalne, a jednak ciągle mi się nasuwało). Główny bohater powieści na podstawie zebranych informacji i dowodów doprowadza do rozwiązania skomplikowanej zagadki morderstwa. Poirot, który nie ma do swej dyspozycji zaawansowanej technik, laboratoriów ani wyszkolonego zespołu wysokiej klasy specjalistów, i dla którego odciski palców stanowią najnowocześniejszą zdobycz kryminologii w spektakularny sposób rozwiązuje tajemnicę otrucia pani Ingelthrop. Detektyw przy pomocy swego przenikliwego umysłu i analizy faktów bez trudu rozwiązuje zagadkę, której nie sprostali nawet stróże prawa. Co prawda pozostaje pytanie na ile analiza przeprowadzona przez Belga byłaby możliwa, bo ja za nic nie dostrzegałam powiązań pomiędzy pewnymi faktami.
Postać detektywa megalomana o obsesji na punkcie czystości i porządku zyskała sobie moją sympatię, w przeciwieństwie do Hastingsa. Na tle głównego bohatera jego pomocnik a zarazem narrator wypada niepomyślnie. Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że kapitan pragnąc dorównać swemu mistrzowi ośmiesza się, nie ukrywam, że ta postać w pewnych momentach nieco mnie irytowała.
Choć po lekturze „Tajemniczej historii w Styles” oddaną fanką pani Agathy Christie nie zostałam, to nie wykluczam, że w przyszłości sięgnę po kolejne książki traktujące o przygodach egocentrycznego małego Belga.