Z kryminałami Mankella mam taki kłopot, że nie mogę zapamiętać ich fabuł. Czytam, nawet mi się podoba, a potem nie pamiętam, o co właściwie chodziło. Pozostaje wrażenie ogólne, dość podobne w przypadku chyba każdej książki o Kurcie Wallanderze - stary, znużony wyga, narzekający na zmiany dokonujące się wokół niego, a przede wszystkim w policji. I dlatego przez pierwszą połowę tej odsłony jego przygód zastanawiałam się, czy ja tego już przypadkiem nie czytałam. Ale jednak nie, bo końcowej akcji raczej nie mogłam zapomnieć.
Po pierwsze, pan komisarz zachowuje się... chwilami odpychająco. Być może rzeczywiście szwedzka policja ma duże problemy, skoro nie potrafi zaoferować pomocy psychologicznej policjantowi w stresie po uśmierceniu człowieka (w stresie jak na mnie nieco przesadnym, biorąc pod uwagę, że był to bandzior zabity w obronie własnej, ale ludzie mają różną wrażliwość). Dlatego Wallander topi stres w alkoholu, co jeszcze mogę pojąć, ale dlaczego akurat w egzotycznych destynacjach, gdzie jedynym odwiedzanym przez niego przybytkiem jest burdel? W Szwecji wstyd mu się było upić, a w Tajlandii już nie?
Nawet jednak na trzeźwo bohater budzi lekką zgrozę, przed wszystkim nawykami higienicznymi. A to prześpi się we własnym łóżku w zabłoconych butach, a to w ramach świątecznych zakupów, z zaznaczeniem, że są one uzupełnieniem dojmujących braków, zdecyduje się nagle kupić szczoteczkę do zębów (co jak rozumiem oznacza, że przez wszystkie poprzedzające tę chwilę miesiące śledztwa owej nie posiadał)...
No i wspomniana już końcowa akcja, w niestety znienawidzonym przez mnie stylu "ja muszę zrobić to sam, choćby nie wiadomo co!" Pikuś, że moi przełożeni nic nie wiedzą, i potem przez to o mały włos wszystko nie skończy się fiaskiem, pikuś, że z zadyszką i bez przygotowania staję przeciw doświadczonym cynglom... Trudno uwierzyć, że to się nie skończyło tragicznie. Prawda jest taka, że jeśli sprawiedliwość triumfuje, to wielkim fuksem. No i dlatego, że przestępca zachowuje się jak szwarccharakter z kreskówki, co to musi się trochę pochełpić swymi przewagami, zanim w wymyślny sposób nie uśmierci bohatera.
Wymowa społeczna całości też niezbyt przekonuje. To, że bogaci mogą więcej, a wielkie firmy trzęsą światem, to dość oczywiste. Ale, wbrew opinii padającej w książce, bogactwo nie musi oznaczać automatycznie, że ktoś jest przestępcą, a moim zdaniem niebezpieczniejsze od prostego łamania prawa przez wielkie firmy jest jego powolne podmywanie przez praktyki, które niby nie są nielegalne, a szkodzą. A tutaj jeszcze konflikt społeczny opisany jest w sposób, który sprawia, że zaczynamy podejrzewać, że Wallander w gruncie rzeczy mści się za upokorzenia własnego ojca. Że koniecznie chce udowodnić przestępstwo komuś, kto jest nienagannie ubrany, opalony, uśmiechnięty i bajecznie bogaty, dlatego że właśnie jest bogaty. No niestety, wytarte paletko, stary samochód i niedostatki higieny nie gwarantują wyższości moralnej.
Fani Kurta Wallandera pewnie będą zachwyceni. Ja nie byłam.