Claire Contreras czerpie inspirację z baśni ludowych opowiadanych jej przez babcię – historii, które wyrosły z dominikańskiego dziedzictwa, z afrykańskich korzeni tej kultury, pełnych duchów i magii. To nadaje powieści osobisty ton, który czuć w tle – jakby autorka chciała nie tylko snuć fabułę, ale też zachować kawałek rodzinnej tradycji, przywołać dziecięce wspomnienia i przekuć je na coś trwalszego niż ulotne słowa.
Można więc spojrzeć na tę historię nie tylko jak na romans z gotyckim sznytem, ale także jak na próbę uchwycenia czegoś niematerialnego – atmosfery, nastroju, tęsknoty za opowieściami, które kiedyś koiły lęki. Czy to się udało? To już pytanie dla czytelnika. Ale nie da się odmówić tej książce serca włożonego w samą ideę snucia historii – nawet jeśli finalny efekt nie wszystkich zadowoli.
***
„Głęboko wśród kłamstw ukryta jest prawda, ale czy na pewno chcesz ją poznać?” – to zdanie jak szept z mroku wprowadza nas w świat „Baśni i innych kłamstw” – powieści, która snuje się między cieniem a światłem, rzeczywistością a fantazją. Historia Penelope – wychowanej na wyspie przesyconej legendami o duchach, czarownicach i tajemniczych siłach – to opowieść o rozdarciu między sceptycyzmem a pokusą uwierzenia w coś więcej.
Autorka zdaje się tkać opowieść z wątków, które na pierwszy rzut oka tworzą fascynującą mozaikę – bal karnawałowy w nawiedzonym domu, duchy przeszłości, skrywane tajemnice, zakazane pokoje i stare legendy. To opowieść o klątwach – zarówno tych nadprzyrodzonych, jak i tych, które sami na siebie nakładamy przez kłamstwa, nieprzebaczenie, brak odwagi, by pożegnać to, co minione.
Podobał mi się sposób, w jaki Contreras ukazała wpływ dawnych decyzji na współczesne losy bohaterów. I choć sama fabuła nie była dla mnie szczególnie zaskakująca, doceniam to echo pokoleniowych win i prób oczyszczenia, jakie się przez nią przemykają.
River, mimo że nie do końca pogłębiony jako postać, fascynował mnie sposobem, w jaki mówił – jego enigmatyczne odpowiedzi, pełne aluzji i nienazwanych emocji, dodawały tej historii nieco magnetyzmu. Żałuję jednak, że nie poczułam prawdziwej więzi z żadnym z bohaterów. Brakowało mi głębszego rysu psychologicznego, momentów, które pozwoliłyby mi ich naprawdę zrozumieć i poczuć z nimi coś więcej niż tylko przelotne zainteresowanie.
Mimo tego, że świat przedstawiony posiada potencjał, by zachwycić mrokiem i egzotyką, czegoś mi w nim zabrakło – jakby był tylko szkicem, a nie pełnokrwistą rzeczywistością. Tło fabularne pozostaje często właśnie... tłem – niedopowiedzianym, zarysowanym grubą kreską, ale nie wypełnionym emocjami i szczegółami, które mogłyby uczynić go prawdziwie sugestywnym. Choć jest pomysł, brakuje głębi – tej iskry, która sprawia, że świat książki wciąga bez reszty.
***
Choć „Baśnie i inne kłamstwa” nie zostawiły we żadnych głębszych przemyśleń, nie mogę powiedzieć, że to książka zła. To raczej historia lekka, prosta – w pewien sposób wręcz odprężająca – ale jednocześnie zabarwiona mrokiem, który czai się tuż pod powierzchnią baśniowej narracji. Opowieść o winie i karze przyjmuje tu formę rodzinnej klątwy, spadającej jak cień z przeszłości na niczego nieświadome pokolenie.
Czy książka mnie zachwyciła? Nie. Ale jako opowieść na chwilę – taka, którą można przeczytać w jeden, może dwa wieczory – „Baśnie i inne kłamstwa” spełnią swoją rolę. Nie każda historia musi nas kształtować, czy odmieniać nasz sposób postrzegania rzeczywistości. Czasem wystarczy, że przez moment pozwoli uciec – jak w dzieciństwie, kiedy słuchało się opowieści o czarownicach i duchach, trochę się bało, trochę marzyło… i zasypiało spokojnie, z cieniem uśmiechu na ustach.