Joanna Jodełka to polska autorka, która udowodniła, że potrafi pisać nie tylko w jednym gatunku: począwszy od kryminału, a skończywszy na młodzieżowej fantastyce. Treści jej książek przemawiają do czytelników w każdym wieku, co do tego nie ma wątpliwości. Czy są jednak tak idealne, jak się wydają? Kryminał „Kamyk” z pewnością należy do fantastycznych powieści, jednak „Ars Dragonia” to niestety lekko chaotyczna historia, której wartość została zbytnio przereklamowana. Chociaż niezwykle oryginalna fabuła i świetny język na pewno kreują obrazek idealny, to niezliczona ilość różnorodnych postaci przytłacza, a klęskę wieńczy tylko ciągły przeskok w narracji…
Szesnastoletni Sebastian przyjeżdża do Poznania na pogrzeb dziadka, który umiera w niewyjaśnionych okolicznościach. Szybko okazuje się, że jego przyjazd nie jest przypadkowy. Komuś wyraźnie zależało, aby chłopak znalazł się w tym miejscu i o tym czasie. Kiedy poznaje tajemniczą Lunę, pojawia się wiele znaków zapytania: kim są ludzie, których spotyka? Czy grozi mu niebezpieczeństwo? I najważniejsze: czym jest organizacja Ars Dragonia?
Jeśli chodzi o tę autorkę, to z pewnością brałabym każdą jej książkę w ciemno. Uwielbiam jej styl i charakter kreowania fabuły. Jednak w przypadku „Ars Dragonii”, mogę śmiało stwierdzić, poczułam lekki zawód. Nie chodzi być może o coś wielkiego, ale osobiście cenię sobie dokładność w tych dwóch szczegółach. Po pierwsze: bohaterowie. Pojawia się ich naprawdę sporo, co nieco przytłacza. Ponadto w kilku przypadkach pojawiają się oni znienacka, za bardzo nie wiadomo, skąd i tutaj łatwo idzie się pogubić. Jest to książka fantastyczna, dlatego kolejność faktów i postaci warto mieć poukładane w głowie. Tutaj pojawia się lekkie zamieszanie, kiedy w grę wchodzą również ci bohaterowie fantastyczni. Kiedy się zgubimy, szybko tracimy także wątek.
Po drugie: narracja. Do jej prowadzenia i przekazu nie ma co się przyczepić. Jednak ciągły przeskok z jednego punktu widzenia do drugiego wprowadza tutaj niewielki chaos. W ostatnim czasie często spotykam tego rodzaju zabieg i większości przypadków nie sprawdza się to dobrze. Tutaj dodatkowo nie jest to czytelnikowi na rękę, ponieważ niektóre fragmenty są naprawdę krótkie, a ciągłe przeskakiwanie lekko miesza mu w głowie. Często naprawdę ciężko się skupić na samej fabule, na tym, co istotne. Dużo czasu zajmuje przyswojenie danego fragmentu, który właśnie czytamy. A że pojawia się tu wiele fantastycznych elementów (żywe postaci na kamienicach), skupienie by się przydało.
Wróćmy jednak w te dobre strony. „Ars Dragonia” to nie tylko treść, w której się zaczytujemy, ale również ciekawe dodatki, jakie w niej znajdziemy. Prócz szkiców, które pomagają czytelnikowi w zobrazowaniu wielu szczegółów, odnajdziemy w niej ciekawe wstawki, jakimi są wydruki, wzorowane na stare dokumenty. Wygląda to naprawdę efektywnie, poprawia jakość wydania, ale sprzyja również ciekawej lekturze. Nic dodać, nic ująć.
Chociaż wiele osób zachwyca się tą powieścią, przyszłym czytelnikom radziłabym ostudzić zapał. „Ars Dragonia” to w rzeczy samej lektura na wysokim poziomie, jednak traci nieco na swojej wartości przez dwa istotne elementy – chaotycznej narracji oraz dużej ilości występujących postaci. Te dwa szczegóły nie powinny wadzić innym osobom, jednak warto podkreślić, że te dwa detale psują po prostu odbiór. Po pewnym czasie pojawia się pewien problem ze zrozumieniem, a mimo dobrej i ciekawej akcji wieje nudą i koniec jest mocno wyczekiwany przez odbiorcę. I choć końcówka zwiastuje wiele nowych interesujących przygód, to do kolejnego tomu podejście będzie trudniejsze. Zdecydowanie. Dlatego polecam tylko osobom, które naprawdę czują się mocno zainteresowane. Ostrzegam jednak – fajerwerków nie będzie. Niestety…