"Dziedzictwa" tom drugi... Jakby tu zacząć... Zespół Daab w piosence "Podzielono świat" śpiewał kiedyś, że nigdy nie zgodzi się na taki stan rzeczy bieg. Najwyraźniej ktoś, kto w MAGu podejmował decyzję o podziale książki, nie miał w pamięci refrenu tego utworu. Gdzieś w bezmiarach internetu przeczytałem wpis jakiegoś użytkownika, który stwierdził, że ta książka jest oszustwem - że wcale nie napisał jej Paolini, tylko zupełnie ktoś inny. Mogę was uspokoić - nie jest tak, niemniej jednak jestem mocno zawiedziony zakończeniem sagi o Smoczych Jeźdźcach.
Zanim zacznę narzekać, przedstawię wam krótki zarys fabuły. Jak pamiętamy, z naszych sojuszniczych sił została porwana Nasuada. Przywódczyni Vardenów trafiła do Urû'baenu, gdzie dostała się pod wątpliwie miłą opiekę króla. Jest to jedyna część, w której w końcu poznamy samego przepotwornego Galbatorixa. Kobieta musi wykazać się wielką odpornością na różne ataki oraz podstępy Imperatora. Eragon od kotołaka Solembuma dowiedział się o Skale Kuthian i zdecydował się tam polecieć razem z Saphirą oraz Eldunari Glaedra. Czas nieustannie ucieka, a Cieniobójca zostaje wystawiony na próbę poznania własnego "ja" podczas wizyty we Vroengardzie. Tymczasem armia buntowników maszeruje na stolicę Imperium pod wodzą Rorana, Jörmundura, Orrina i innych ważnych osobistości.
Po raz kolejny powtórzę, że podział książki na dwie części okazał się katastrofalny w skutkach. Po osiągnięciu, powiedzmy, punktu kulminacyjnego (choć i tak pewnie wszyscy domyślają się, jak zakończy się saga - w końcu widać, że u Paoliniego panuje zasada nietykalności głównych bohaterów), zostało mi jeszcze ponad sto stron, a więc prawie jedna trzecia książki! Dodam do tego, że było to 100 stron okupionych prawdziwą męką, bowiem nuda z nich wiejąca przyprawiała o senność, a naprawdę nie chciałbym śnić o tym, co przeczytałem. Rzecz jasna, nie ze strachu. Co ciekawe, tym razem panowie z wydawnictwa umieścili na końcu słownik, którego zabrakło w przypadku tomu pierwszego, ale zapomnieli o mapie, będącej w poprzedniczce. O co w ogóle chodzi?
Czytając drugi tom ma się wrażenie, że pisarz starał się zawrzeć w nim większość nieukończonych wątków. Bardzo źle wpłynęło to na odbiór całości, gdyż tempo akcji naprawdę jest zbyt szybkie. Takie rozwiązanie spowodowało również dużo nieścisłości, a wszystkie wydarzenia są szyte bardzo grubymi nićmi. Wyjaśnienia oraz rozstrzygnięcia wielu spraw podsuwane nam przez Paoliniego wydają się czasem pisane na poczekaniu. Możliwe też, że autor po prostu sam zapędził się w ślepy zaułek i nie za bardzo wiedział, jak z niego wybrnąć; stąd też musiał sięgać po niedorzeczności - w końcu magiczne światy teoretycznie przyjmą wszystko. Do tego zakończenie jest wręcz niesmacznie... wzorowane (żeby nie powiedzieć - zerżnięte) na twórczości chyba najbardziej znanego na świecie pisarza fantasy.
Z rozczarowaniem przyznaję, że główna bitwa o Urû'baen jest głupia, a to, co Eragon znajduje w Skale Kuthian woła o pomstę do nieba. Galbatorix jest jednym z gorzej poprowadzonych czarnych charakterów, jakich miałem okazję poznać. Szkoda, bo autor sagi pokazał już, że potrafi wykreować ciekawą postać (vide Angela). Na szczęście "Dziedzictwo" dramatu część druga nie jest nieustannym pasmem porażek. Opis Vroengardu (poza Skałą Kuthian) kilkanaście lat po wielkiej walce Smoczych Jeźdźców jest całkiem smaczny i lekkostrawny. A co poza tym? Na pewno Angela, która chyba jako jedyna jest wspaniale poprowadzona, a jej wątek stanowi pewną całość.
Ciężko powiedzieć mi coś więcej bez zdradzania elementów fabuły. Wystarczy napisać, że oceniam książkę na 4, głównie ze względu na wszelkie głupstwa i półśrodki, którymi posłużył się Paolini, żeby zakończyć (wymęczyć?) sagę. Całemu "Dziedzictwu" przyznałbym oczko albo półtora wyżej. Wydaje mi się, że ci, którzy jeszcze nie zdecydowali się na sięgnięcie po zakończenie cyklu, powinni się wstrzymać. Lepiej pamiętać o Eragonie takim, jaki był w poprzednich częściach. Fani Smoczych Jeźdźców i tak po nią sięgną, a i może im się spodoba - w końcu w internecie można znaleźć także sporo pochlebnych ocen. Na koniec dodam jeszcze, że Christopher Paolini nie porzuca świata Alagaësii, gdyż zamierza napisać inne książki w tym uniwersum. Chociaż jest on sklejką innych światów (Tolkien, McCaffrey), to wydaje mi się, że pisarz, gdy przysiądzie i nie będzie się spieszył, może wysmażyć coś ciekawego (czemu nie o Helgrindzie czy Angeli?), a na pewno ciekawszego od "Dziedzictwa".