W tym dzienniku, który zaczyna się w maju 1940 roku, gdy Niemcy uderzyły na Francję, a kończy w sierpniu 1944 roku w czasie wyzwolenia Paryża, opisuje młody Polak swoje życie w okupowanej Francji. Ale jak opisuje! To po prostu wspaniała, zjawiskowa proza. Znajdziemy tam wszystko: powieść drogi, gdy autor wraz z kolegą Tadziem przemierzają na rowerach całą Francję by się dostać z Carcassonne do Paryża; wspaniałe opisy przyrody; kronikę szczęścia osobistego mimo niedogodności wojny, przeżywa bowiem autor dobry czas ze świeżo poślubioną małżonką: „Będąc we dwoje i sami, najbardziej odczuwamy pełnię wszystkiego.”; przenikliwe analizy polityczne; zmagania z sądownictwem francuskim, które chce wsadzić za kratki polskiego robotnika, ten fragment przypomina 'Proces' Kafki.
Ale nade wszystko mamy zmagania z Francją i Polską. Do Francji, która dała mu pracę i szczęście osobiste ma Bobkowski stosunek złożony, z jednej strony pogarda, bo błyskawicznie przegrali wojnę z Niemcami: „Nieraz wydaje mi się, że Francuzi nie tylko nie chcieli się bić, ale nie chciało im się nawet uciekać.”, a potem ochoczo kolaborowali: „Gdyby mogli, to wleźliby tym Niemcom do tyłka. Cóż za lojalność! Jaka współpraca!” Z drugiej strony zachwyt nad jej tradycją, kulturą, np. uwielbia Balzaka, który według niego jak nikt inny pozwala zrozumieć charakter Francuzów (może czas do niego wrócić?), nad kuchnią, nad demokracją: „Można na Francję mówić, co się chce – ja sam zmieszam ją z błotem jeszcze nie raz – ale to było jedyne państwo w Europie przedwojennej, które jeżeli nie dawało wolności naprawdę, to w każdym razie zapewniało jej złudzenie w bardzo szerokim zakresie.”
A o Polsce jest ostro, z jednej strony podziw dla naszej walki we wrześniu 1939r. i bohaterstwa Powstania Warszawskiego. Z drugiej strony gromi Bobkowski nasz martyrologiczny romantyzm: „Zamiast być homo sapiens, należymy do rasy homo polacus, do rasy ogłupionej ojczyzną, do kretynów chorobliwego patriotyzmu i nacjonalizmu.” I jeszcze ostrzej: „Nieraz wydaje mi się, że w każdym żywym Polaku tkwi gdzieś głęboko ukryty kompleks winy, iż Opatrzność nie pozwoliła mu umrzeć za ojczyznę.” Nie szczędzi też gorzkich słów wojennej emigracji, która mentalnie wciąż tkwi w świecie przedwojennym.
Uderza jego przenikliwość polityczna, oto pisze w lipcu 1941r., tuż po uderzeniu Niemców na Rosję: „Mówią coś o układzie polsko-sowieckim. Wszystko możliwe. Kobra z królikiem też może zawierać układy, choć w wyniku końcowym prowadzą one tylko do jednego: do połknięcia królika przez kobrę.” A potem w 1943r.: „Gdy wojska sowieckie przekroczą niedługo naszą granicę, zacznie się prawdziwy taniec. To wcale nie koniec naszych cierpień i naszych problemów.”
Przeżywa jeszcze szczęście rodzinne, zachwyca się przyrodą opisywaną zjawiskowo: „W delikatnych oparach nad polami tańczyły skowronki, uwieszone w powietrzu jak gdyby na cieniutkiej nitce.” Wiele tam innych ciekawych wątków, ale brak miejsca by o nich pisać, parę tropów umieściłem w cytatach.
Wspaniały to diariusz może największy nasz polski w XX wieku. Oczywiście jest jeszcze Gombrowicz, ale tam uwiera mi egocentryzm autora i pewna sztuczność, zaś dziennik Bobkowskiego oddycha autentycznością.
Zacząłem słuchać audiobooka w znakomitej interpretacji Adama Ferencego, niestety jest to wersja okrutnie okrojona, sięgnąłem więc do ebooka.