Przeczytałam niedawno „Tajemnicę Leili”, opartą na faktach powieść o niedoli kobiet w fundamentalistycznym Iranie. Wprawdzie to kraj uważany za jeden z najbardziej ortodoksyjnych religijnie regionów, ale nie mogłam wprost uwierzyć. Jak to jest możliwe, że w XXI wieku są na świecie takie miejsca, gdzie policja i sądy religijne stoją na straży islamskiego tak bardzo okrutnego dla kobiet prawa, gdzie za drobne przewinienie - nieodpowiedni strój, rozmowę z obcym mężczyzną lub spojrzenie mu w oczy, grozi surowa kara, a za pozamałżeńską ciążę lub brak dziewictwa - kara śmierci przez ukamieniowanie z rąk męskich krewnych. Lektura wstrząsnęła mną. Świat się zmienia, pędzi do przodu, a tam nic się nie zmienia?
Kiedy trafiłam na „Fashionistki zrzucają czadory” Aleksandry Chrobak - autorki, która wiele ostatnich lat spędziła w Iranie, liczyłam na to, że oznajmi iż wiele się zmieniło i przywróci mi wiarę w świat, zdrowy rozsądek i ludzi. I nie przeliczyłam się. Pokazała (a wierzę jej) zupełnie inny Iran, wprawdzie różny od naszego europejskiego świata, ale taki, w którym kobiety mogą spokojnie, godnie i bez strachu żyć. Pewnie na odległej prowincji zdarzają się jeszcze godne pożałowania incydenty, ale autorka zaprowadziła nas do dużych i mniejszych miast, gdzie ludzie (i mężczyźni, i kobiety) żyją zupełnie podobnie do nas. Pewnie, że są różnice kulturowe, a dyktatura religijna nie całkiem się skończyła, ale nie ma już takiego terroru, a zwykli Irańczycy mogą żyć jak chcą (no, prawie). Zakazy niby są nadal, ale nastąpiła taka liberalizacja, że mało kto ich przestrzega.
Autorka zaprasza nas więc do domów zwykłych ludzi i pokazuje rodzinne życie, podobne do naszego, codzienne zajęcia, święta, śluby, pogrzeby, randki, wypady na lody, wizyty u znajomych, w łaźniach, kawiarniach, czy sklepach.
A czego pragną Irańczycy? Braku ograniczeń, możliwości samodzielnego podejmowania wszelkich decyzji dotyczących sposobu życia, przejęcia części wcześniej zakazanych elementów kultury Zachodu oraz innego wizerunku. Doskonale zdają sobie sprawę jaką stereotypową niepochlebną opinię ma o nich świat i czują się z tym źle, pokrzywdzeni. Ponieważ uważają się za nowoczesne społeczeństwo, manifestują ostentacyjnie, że wolność zagościła dla nich w Iranie. Przodują w tym szczególnie młode kobiety. Same mogą decydować, czy chcą nosić czadory, czy nie, więc nie noszą. Włosy zakrywają symbolicznie, zaprzyjaźniły się z wysokimi szpilkami, miniówkami i ostrym makijażem wykonywanym obowiązkowo w modnych salonach wizażu. Odzież i akcesoria modowe tylko ekskluzywnych zachodnich marek, z dużym logo (choć to najczęściej podróbki), a operacje plastyczne poprawiające nawet małe defekty urody są wszechobecne, traktuje sie je jak wizytę u ortodonty. Do tego weselna moda z błyszczącymi kreacjami, tlenione włosy i największy szyk - upodabnianie się do zachodnich celebrytów, czy modelek z najlepszych magazynów. Cola, pizza, Marlboro i obowiązkowe cappuccino z ekspresu. Ale się pozmieniało!
Autorka odczarowała mi Iran. Tam da się żyć. Pokazała też przy okazji trochę historycznych uwarunkowań, zwyczajów, tradycji, które do dziś są kultywowane, mimo pędowi ku nowoczesności. Zahaczyła też o religijne miejsca kultu i zmiany w nich zachodzące, tradycyjną kuchnię, obyczaje kulinarne, a nawet zawodową pogrzebową płaczkę.
Jestem bardzo zadowolona z treści „Fashionistek…” i faktu iż autorka pokazała mi dzisiejszy Iran. Wolałabym tylko, żeby pisała prostszym językiem. Nagromadzenie błyskotliwych zdań typu:
„w Iranie tylko koniom brakuje kindersztuby”, czy:
„palangizacja wizażu była porażająca”
jest tak duże, że trzeba się nieźle wysilać, żeby dobrnąć do końca strony i uchwycić sens. A język? No cóż…Też trzeba się wysilić, żeby zrozumieć. Są np. akcje penalizacyjne, depenalizacja mody, rudymenty intymności, memorabilia, palangowe ciocie i kuzynki. I tak wkoło Macieju.
Z ogromną przyjemnością odwiedziłabym Iran, to będzie pierwszy kierunek, o którym pomyślę, gdy nadejdzie mój czas podróży. Książkę zabiorę ze sobą.