Dzieciństwo to wyjątkowy okres w życiu każdego człowieka. Powinien to być czas beztroski i cieszenia się swobodą, poznawaniem świata, a rola przewodników winna przypaść rodzinie, a przede wszystkim rodzicom. Ten okres jak najbardziej powinien zapisać się szczęśliwie w pamięci dziecka, bo w przyszłości nie raz jako dorosły wróci do niego we wspomnieniach. Jednak życie pisze czasem całkiem inne, bolesne scenariusze. Jest niestety pewna grupa dzieci, którym okrutny los zabiera szczęście dorastania w kochającej rodzinie, a w zamian daje ból, cierpienie i koszmarne doświadczenia. Stoją za tym zwykle dorośli, którzy albo nie dojrzali do miana rodziców, albo są egoistami i przedkładają własną osobę nad dobro pociech. Takie koszmarne dzieciństwo trwale zapisuje się w psychice dzieci i odciska potężne piętno na ich dorosłym życiu.
Taką smutną historię opisuje w swojej najnowszej książce Małgorzata Warda. "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele" to opowieść o dwójce rodzeństwa, które musiało dorosnąć jeszcze będąc dziećmi. Aaron urodził się jako pierworodny. Był dzieckiem chcianym i wyczekiwanym. Rodzice na początku zachwycali się synkiem. Ojciec Dawid po całym dniu wyczerpującej pracy jako adwokat z przyjemnością wracał do stuletniej willi, będącej domem jego rodziny od pokoleń by spędzić wieczór z żoną i nacieszyć się dzieckiem. Ale spokój rodziny szybko uleciał. Dawid zaczął prowadzić podwójne życie. Poznał inną kobietę. Gdy zmarł jego żona Cecylia była w wysokozaawansowanej ciąży i spodziewała się narodzin córeczki. Gdy Ania przyszła na świat Cecylia jako wdowa musiała poradzić sobie z wychowaniem dzieci i potworną traumą. Ale jej to nie wychodziło. Zaczęła popadać w coraz większą depresję, nadużywać leków psychotropowych i zaczęła żyć we własnym świecie otępienia i braku kontaktu z rzeczywistością. Jej próby samobójcze, obojętność na potrzeby dzieci skazały rodzeństwo na szybką samodzielność. Dzieciaki radziły sobie jak mogły, ale to było ponad ich siły. Pomocną dłoń wyciągnęła ich ciotka Gabi - siostra zmarłego ojca. Ale ta pomoc okazała się nie tym , czym być powinna...................
Książka Wardy jest naprawdę wstrząsającą powieścią obyczajową, która pokazuje niezwykle drastyczne losy rodzeństwa Aarona i Ani. Brak kochającej rodziny, choroba psychiczna matki, brak zaspokojenia podstawowych potrzeb bytowych, pobyt u ciotki, gdzie dzieci dotknęła przemoc fizyczna i psychiczna to olbrzymia dawka bólu i cierpienia. Ten czas był dla nich niczym Golgota. Bezbronne i opuszczone, niekochane i odrzucone przez własną matkę stały się dla siebie całym światem. Na barki młodego chłopca spadła odpowiedzialność za siostrę, która widziała w bracie oboje rodziców. Ale przecież Aaron sam nie dojrzał do tej roli, on także potrzebował jeszcze rodziców i nie dorósł do roli opiekuna. A do tego przemoc ze strony dorosłych, brak reakcji na zło, wprost potworne traktowanie dzieci zasługuje na stanowcze potępienie i krytykę. Czytając targały mną potężne emocje. Byłam wściekła na dorosłe postacie z książki Wardy. Jak dorośli mogli przejść obojętnie wobec takiego traktowania nieletnich ! To mi się po prostu nie mieściło w głowie! Znieczulica objęła tych, którzy udawali, że nie widzą, bądź nie czuli się zobowiązani do interwencji. Łatwiej było nie zauważyć złej kondycji fizycznej, siniaków, izolacji od otoczenia, nerwowego zachowania. Brak reakcji dorosłych jest niewybaczalny. Takie realia niestety są w naszym kraju normą. Wciąż funkcjonuje pogląd, by swoje brudy prać w czterech ścianach i nie zaglądać nikomu do domu. I właśnie na takim umyciu rąk cierpi wiele dzieci, a te pokazane w powieści Pani Małgorzaty to przedstawicie armii dręczonych przemocą dzieciaków.
Bardzo współczułam Ani i jej bratu. Niczym nie zasłużyli na taki los i niestety traumatyczne przeżycia pozostawiły ślad, bardzo trwały ślad w ich psychice. Książka nie jest napisana w sposób chronologiczny i uporządkowany. Kolejno po sobie są opisywane wydarzenia z różnych okresów co z jednej strony jeszcze bardziej przykuwa uwagę Czytelnika, a z drugiej potęguje wrażenia z lektury. Nie ma w tej powieści sielanki, nie ma słodkich obrazków. Tu króluje przemoc, ból fizyczny i psychiczny, bezsilność i rozpacz. Worek z nieszczęściami wydaje się nie mieć końca. Do trudnej sytuacji rodzinnej dochodzą problemy w szkole, brak akceptacji rówieśników, którzy często dokuczają Ani, wyśmiewają się z choroby Cecylii, traktując ją jako niezdrową sensację. Ania boi się otoczenia, chce za wszelką cenę być non stop z bratem, który jako jedyny na tym świecie jest jej synonimem bezpieczeństwa. Aaron doświadcza zagubienia i osamotnienia. Nie może na nikogo dorosłego liczyć i jest mu trudno. Autorka pisze tę historię nie dokonując oceny swoich bohaterów, ale treścią fabuły doskonale gra na emocjach czytelniczych, których wywołuje całą gamę. Mną osobiście ta książka niesamowicie wstrząsnęła. Wywołała wiele wzruszenia i współczucia. I niestety uświadomiła, że jeszcze wiele dzieci na tym realnym świecie ma podobne przeżycia, że treść tej książki bywa czasem nie literacką fikcją a bolesną i realną rzeczywistością. Odebrałam tę powieść jako apel, aby nie przechodzić obojętnie wobec cierpienia dzieci, aby nie pozostawiać ich samych sobie.
Nie sposób przeczytać tej książki bez sporej refleksji czemu świat bywa tak niesprawiedliwy i zabiera niewinnym osobom jak dzieci słodycz dzieciństwa. Czemu człowiek już od przyjścia na świat musi czuć ból i walczyć z przeciwnościami losu? Autorka uświadamia jak bolesne bywają te doświadczenia i jak mocno wpisują się w duszę, a często rujnują i życie dorosłe. Nie sposób chyba do końca zaleczyć tak potężnych ran i traumy. Ale czytając uświadomiłam sobie jak trudna i wyczerpująca bywa praca psychologów, którzy mają do czynienia z okaleczonymi duszami dzieci.
Nie żałuję czasu przeznaczonego na lekturę, choć nie dała mi ona chwili relaksu. Podziwiam odważne pióro Autorki, która miała odwagę napisać książkę tak poruszająca i traktującą o trudnych tematach. Lektura na długo zostanie mi w pamięci. Mądra i poruszająca książka o smutnej stronie życia, którą polecę każdemu bez względu na płeć i wiek.