„Protektorat parasola, czyli poradnik jak efektywnie zdzielić kogoś parasolką” Moje przygody z „Bezduszną” były rozmaite. Można by porównać je do gry w chowanego. Raz powieść chowała się przede mną, a gdy była gotowa na przyjście, na miejscu nie było mnie. Na szczęście w końcu udało mi się skrócić męki czekania, jednakowoż stwierdziłam, że przyjemność czytania była dzięki temu jeszcze większa. Anglia, XIX wiek. Czasy, gdy umysł człowieka z pełną parą zaczyna pojmować świat i szukać odpowiedzi na pytania, które krążą wokół ludzi od lat. Jako tło, przedstawiając zbiorowość ludzi, którzy na pierwszym miejscu wierzą swojemu umysłowi, pani Gail Carriger zaczyna opowiadać swoją historię. Wplata nam między niebo, a ziemię, przedstawione na obrazie, w domkach i na podwórca wilkołaki, wampiry i… bezduszną. Krwiopijcy i istoty wyjące do księżyca nie są tutaj pierwszyzną ani nowością. Ludzie ze spokojem mijają ich na ulicach. W niektórych kręgach bycie posiłkiem dla jednego czy możliwością przemiany w drugiego to niezwykła szansa na życie w lepszych warunkach i obracanie się w bardziej wykwintnych kręgach. Niestety nawet tutaj nie wszyscy są świadomi istnienia bezdusznych, a raczej jednej bezdusznej. Osoby, która tylko jednym dotykiem potrafi odebrać wampirowi kły, a wilkołakowi pomóc przetrwać pełnię bez zmiany postaci… W powieści bezduszna była to nieśmiała i cnotliwa panna, która … A! A! Chcielibyście, czyż nie? W takim razie nie wiedzielibyście co tracicie! Alexię Tarabotti nie można było nazwać nieśmiałą, czy cnotliwą. Prędzej pomylilibyście krowę z koniem. Stara panna, z której zdaniem nie liczyła się własna rodzina, bardzo często miała pod górkę. Na szczęście wiedziała jak radzić sobie z istotami rodem z koszmarów, używając do tego jedynie… parasolki. Lub kilku parasolek właściwie. Jak mogłaby się pokazywać w towarzystwie zawsze z jedną parasolką? Do każdej sukienki? Przecież to nie przystoi damie… Oczekiwałam lekkiej lekturki, która na moment oderwie mnie od życia codziennego rozbawiając i nakłaniając do myślenia, przy demaskowaniu wroga jednocześnie. Początki były trudne, bo chociaż okazało się, że motywy występujące w książce już nie raz spotykałam, tutaj widziałam wszystko w innym świetle. Akcja nie chwytała za serce swoją dynamicznością, a raczej złożonością. Cięty dowcip, lekka ironia, tych dwóch rzeczy na pewno nie zabrakło w starannie przemyślanych dialogach, które nigdy nie dały mi zapomnieć o tym, że wydarzenia dzieją się na przestrzeni XIX wieku. Główna bohaterka wydawała mi się troszeczkę przerysowana, jednak gdy nie można było jej nie polubić od samego początku. Panna Tarabotti przekonała mnie do siebie swoją niezależnością, poczuciem humoru, sprytem oraz inteligencją. Autorka sprytnie umieściła ją w środowisku, które chociaż w tamtych czasach przyjmowane za normę, odbiegało od zachowania głównej bohaterki. Chociaż można by był się kłócić, że to właśnie Alexia, nie pasowała do towarzystwa… Zwyczaje wilkołaków nie zmieniły się za bardzo, tak samo jak i oni, bywając staromodni. W pierwszym tomie nie było nam dane poznać ich zbyt wielu, ale jeden na dłużej przytrzymał przy sobie moją uwagę. Lord Maccon. Bezsprzecznie można powiedzieć, że była to główna postać męska. Perypetie wilkołaka i bezdusznej były po prostu urzekające. Chociaż w pierwszym tomie akcja wlokła się niemiłosiernie i zaczęła przyspieszać dopiero pod koniec, nie mogę uznać, że się nudziłam. Nie pozwalał na to Lord Akeldama. Wampir o prawie tak samo dziwnych upodobaniach jak panna Tarabotti, razem stanowili niezły duet. Zaprzyjaźnieni, razem nadawali coraz to bardziej urzekających kolorów, tworzących obraz książki w mojej głowie. Skończywszy czytać, nie mogłam nie pozwolić sobie na lekką przyganę. Strasznie żałowałam, że nie przeczytałam książki wcześniej. Długo na nią czekałam, później trochę sobie poleżała i w końcu, gdy znalazłam dla niej odpowiednią ilość czasu, zachwyciłam się. Nie powiem, że od pierwszej strony. Moje oczarowanie wzrastało proporcjonalnie względem przekładanych kartek. Teraz pozostaję pod niegasnącym urokiem powieści, czytając kolejną część. Prawie skakałam do sufitu, gdy wyczytałam w Internecie, że pisarka planuje siedmiotomowy cykl. Teraz pozostaje mi czytać i czekać. Uwierzcie, panna Alexia Tarabotti jest godna i jednego i drugiego J Ocena: 8/10