Nie godzę się na mobbing, przemoc psychiczną, fizyczną, upodlenie i ubezwłasnowolnienie.
Nie godzę się na brak szacunku do drugiego człowieka, brak poszanowania jego uczuć i przekonań, jego potrzeb zarówno materialnych, emocjonalnych jak i duchowych.
Mówi się, że czasy niewolnictwa dawno minęły (choć to nieprawda), że idziemy z duchem czasu, jesteśmy wyrozumiali i tolerancyjni. Wybaczamy i umiemy wybaczać, bo tak nakazuje nam religia miłości jaką jest chrześcijaństwo, a podobno aż 90 % Polaków deklaruje, że jest katolikami , podobno!!!! Niestety czytając niektóre opinie dotyczące tej książki na różnych portalach miałam wrażenie, że albo piszący je nie do końca przeczytali ze zrozumieniem, albo są osobami niezwykle krótkowzrocznymi. Ewentualnie podejrzewam je o niesłychane pokłady pokory i uległości, czołobitność w każdym aspekcie życia i doskonałą umiejętność podporządkowania się innemu człowiekowi bez względu na wszystko. Bo jakże łatwo ocenić innych nie będąc na ich miejscu, jakże łatwo rzucić pełne niechęci słowa: „no to po co ona szła do tego klasztoru skoro nie umie się podporządkować?” Ciekawa jestem czy równie łatwo byłoby niektórym zrezygnować z podstawowych potrzeb własnych: z uczuć, przyjaźni, z rodziny, z chęci rozwijania się, dalszego kształcenia, możliwości czytania, pomagania innym.
Zakonnice, z którymi rozmawia autorka, a które odeszły z klasztorów, to nie są tylko młode, naiwne dziewczątka, nowicjuszki. Niektóre z bohaterek odeszły po wielu latach spędzonych za murami, po 7,9, 13, 20 a nawet 23 (to już prawie połowa życia). A niektórych pozbyto się, gdy okazały się zbyt słabe (słabe w oczach matki przełożonej, choć one same nadal chciały w tym trwać.) To o czymś świadczy. Te kobiety odeszły z konkretnych powodów, nie porzuciły duchowieństwa ot tak, bo nagle im się odwidziało i uznały, że się do tego nie nadają, że od dziś już nie założą habitu bo obraziły się na przełożoną . Żaden powód nie jest błahy jeśli jest zgodny z naszym własnym sumieniem, żaden powód nie powinien być krytykowany przez osoby, które nie mają pojęcia o takim życiu. A twierdzenie, że komuś zabrakło pokory (a raczej ślepego posłuszeństwa ) jest obraźliwy i krzywdzący. Najśmieszniejsze jest to, że decyzję o odejściu kwituje się stwierdzeniem: „nie podołała, nie umiała w pełni zawierzyć Chrystusowi, nie poradziła sobie z kryzysem wiary”.
Czy Bóg naprawdę tego chce? Ten miłosierny, miłościwy stwórca oczekuje ciągłych umartwień, upokorzeń i cierpienia? To w końcu jest miłościwy czy raczej jest okrutny i oczekuje ciągłych ofiar? Jan Paweł II podkreśla, że kobieta i mężczyzna są równi w swojej godności, więc dlaczego odbiera się tę godność zakonnicom? Dlaczego nie szanuje się ich umiejętności, intelektu, sumienia, podstawowych potrzeb?
Po lekturze mam wrażenie, że zakony często wybierają i dobrze się w nich odnajdują osoby niepewne siebie i potrzebujące autorytetu, który wskaże im prawdę, reguły i powie jak żyć. Ale nie zdają sobie też sprawy (może ze względu na młody wiek, niedojrzałość), że tym samym odbierana jest im samodzielność myślenia i postępowania.
W książce przytoczono nie tylko wypowiedzi byłych zakonnic. Tu ewentualny czytelnik mógłby sporo zarzucić autorce i jej rozmówczyniom (choć sam proces pisania książki i mozolnego docierania do świadków powinien owemu czytelnikowi dać co nieco do myślenia).
Poznając losy poszczególnych kobiet można by mieć obiekcje: a może coś zmyśliły, żeby się usprawiedliwić, może chcą się odegrać na swoim zgromadzeniu, może zależy im na rozgłosie (to ostatnie to najgłupszy powód, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto obejdzie system i zechce wysunąć taki wniosek).
Do mnie w tej książce przemówili najgłośniej zakonnicy i księża spowiednicy, którzy od podszewki znają realia życia w klasztorach. Wielu z nich uważa, że zakonnice to współczesne niewolnice, traktowane często w sposób wręcz nieludzki. „Znałem jedną postulantkę wcześniej, po pół roku w zakonie była zmieniona, totalnie upupiona, wycofana, zalękniona. Śmieszne, żenujące, przykre (…) Zakonnice żyją w religijnym matriksie. Powołaniem nazywają to, że się zaharowują. (…) Są rozliczane z tego jak długo klęczą i czy prosto trzymają głowę.” Litości !!! Przecież istotą chrześcijaństwa jest wolność, a nie fasadowość.
W historiach byłych zakonnic dominuje ogromna samotność, depresja, zmęczenie, niemoc i bezsensowna, bezowocna walka z wiatrakiem, którym jest Kościół. Bo jak pisze Drewermann „Kościół to machina władzy, która używa Ewangelii, żeby podporządkować sobie wiernych i (…) nadal uzurpuje sobie władzę absolutną nad ich myśleniem”.
Jak dla mnie zakon (ale może dlatego, że nigdy specjalnie nie byłam religijna, i wcale nie deklaruję przynależności do tych 90%) jest taką zamkniętą korporacją, w której źle się dzieje, wszyscy zainteresowani o tym wiedzą, ale nic nie wydostaje się stąd na zewnątrz. Wszystko kisi się we własnym sosie i brudzie i tylko czekać jak kiedyś wybuchnie.