Powieści szpiegowskie nie należą do moich ulubionych gatunków. Za mało w nich z reguły chwilowych retardacji akcji, skupienia na otoczeniu czy bohaterach. Ci ostatni są albo z gruntu dobrzy, albo z gruntu źli. Możliwe też, że dotąd w mych rękach lądowały niewłaściwe książki...
"Człowiek z Petersburga" z początku wydaje się kolejną historyczną sensacją z wątkiem szpiegowskim. Wojna w tle - a pierwsza wojna światowa to popularny temat wielu powieści beletrystycznych. "Nic nowego", skomentowałam, czytając o earlu Waldenie, który dzięki rodzinnym koneksjom stał się hetmanem w rozgrywce o przeciągnięcie Rosji na stronę Anglii i Francji. Zanosiło się na kolejny wykład polityczny z nieudolnymi próbami kreowania intrygi.
Zacznijmy jednak od początku. Rok 1914, wiadomo już, że wojna wybuchnie, zegar tyka nieubłaganie. Anglicy i Francuzi doskonale zdają sobie sprawę, że sami wojny nie wygrają - potrzebują Rosjan. Ale Rosjanie nie zamierzają popierać ich za nic, wobec czego rozpoczynają się rokowania. Główni aktorzy na politycznej scenie to earl Stephen Walden po stronie Anglii oraz książę Aleksiej Andriejewicz Orłow po stronie Rosji. Dodać należy, iż Orłow jest siostrzeńcem żony Waldena, rosyjskiej arystokratki Lidii.
Tymczasem anarchiści szykują zamach na księcia. Do Londynu przybywa Feliks Krzesiński, człowiek pozbawiony uczuć i nieznający strachu, człowiek, którego zahartowało życie... człowiek, który niegdyś nauczył lady Walden sztuki miłosnej. Intryga polityczna miesza się z obyczajową, a nitki losów Lidii i Feliksa łączy niespodziewanie osiemnastoletnia Charlotte Walden, debiutantka, którą interesuje coś więcej niż tylko szybkie odnalezienie męża.
Tyle o fabule. Kto zechce, sam sięgnie po "Człowieka...", a ja nie zamierzam zdradzać wszystkich sekretów tej powieści. Za pozornie nieskomplikowaną fabułą kryje się bowiem sieć tajemnic, powiązań i zdarzeń, które rozwijają postaci, czyniąc je bohaterami z krwi i kości. Feliks, Charlotte, książę Orłow, nawet bezbarwni początkowo Waldenowie - wszyscy nabierają kolorów, a intryga tempa. Lecz polemizowałabym ze zdaniem, że to akcja stanowi największy walor powieści Kena Folletta. Tych zalet jest bowiem kilka:
Po pierwsze - Feliks. Może nie bohaterowie w ogóle, a właśnie rosyjski anarchista, postać tytułowa. Poznajemy jego przeszłość, która wpływa na teraźniejszość i niejako determinuje przyszłość. Poznajemy zawiłości jego stosunków z Lidią Szatową (późniejszą lady Walden), a potem również z małą Charlotte. Feliks, w początkowych rozdziałach jawiący się jako drań bez serca, anarchistyczna maszynka do zabijania, pod wpływem panienki Walden nabiera ludzkich cech. Ba, okazuje się o wiele wrażliwszy od rodziców Charlotte czy mdłego Orłowa. I takich bohaterów lubimy - dynamicznych, nieokreślonych, trudnych do sklasyfikowania.
Po drugie - problematyka. Follett nie poprzestaje na wiszącej w powietrzu wojnie i anarchistach pragnących wywołać rewolucję. W "Człowieku z Petersburga" znalazło się też miejsce na silnie zarysowane tło obyczajowe. Widzimy bale, na których w przededniu wojny bawi się angielska arystokracja, widzimy też desperacko walczące o prawa kobiet sufrażystki. Pośrodku znajduje się Charlotte, dotąd chroniona przed prawdą o okrucieństwie świata. Spotkanie z dawną służącą staje się punktem wyjścia do prowadzonych na własną rękę obserwacji. Młodą arystokratkę coraz bardziej zajmują problemy niższych klas, a także kwestie polityczne. Z biegiem czasu zostaje całkowitym przeciwieństwem swej kuzynki, Belindy, zainteresowanej wyłącznie znalezieniem odpowiedniego kandydata na męża.
Po trzecie - "Człowiek z Petersburga" stanowi kopalnię uroczych tekstów i sytuacji. To margines, scenki i myśli z reguły nieistotne, a jednak zmuszające do uśmiechu. Charlotte zastanawiająca się nad przykuciem Feliksa łańcuchem w swoim pokoju, by "dzień i noc mógł wyjaśniać jej różne sprawy" czy nazwanie cara Mikołaja II "Nickym" przez jednego z bohaterów to moje prywatne perełki. Godna uwagi również jest scena, kiedy to Krzesiński mając wymienić nazwiska znanych mu wywrotowców, pisze: "Karol Marks, Fryderyk Engels, Piotr Kropotkin, Jezus Chrystus".
Po czwarte - obecność historii. Przyjemna, nienachalna. Pomimo iż earl Walden czy książę Aleksiej to osoby wysoko postawione, nie rozmawiają wyłącznie o sprawach Europy. W powieści nie czuć klimatu nadchodzącej wojny - ale to nie błąd autora. Rzekłabym, że to przemyślane rozwiązanie - bowiem nawet, kiedy na balach arystokracja rozprawia o konflikcie, który wybuchnąć musi, wydaje się ona nie rozumieć powagi sytuacji. To temat jak każdy inny, możni są poza tym światem, a przynajmniej takie sprawiają wrażenie. Za inny ciekawy zabieg uznaję wprowadzenie informacji o zabójstwie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda - w formie notatki w "Timesie", którą przypadkiem czyta Feliks. Brawa dla autora za sprytne usytuowanie powieści w określonym czasie.
Nie wspomniałam nic o scenach erotycznych, ale to kwestia tak względna, że i każdy czytelnik oceni je zapewne inaczej. Nie wspomniałam też o kilku pomniejszych zaletach czy wadach - wtedy ta recenzja przybrałaby nieprzyzwoitą objętość. Jak widać po powyższym tekście, moje doświadczenia z "Człowiekiem z Petersburga" są, pomimo początkowej niechęci, jak najbardziej pozytywny. Polecam każdemu, kogo interesuje rok 1914 z perspektywy nie do końca zwyczajnych ludzi, historia zakazanej miłości oraz arystokratki, która, odkrywając prawdę o świecie, odkrywa również prawdę o sobie.