Czy znacie ten moment, kiedy kończycie czytać książkę i mówicie:”Wow, ale to było dobre”! Mimo że napisałam bardzo wiele recenzji, chwalących i książki, i warsztat pisarza; bo po porostu na to zasłużyły w moim mniemaniu; to bardzo rzadko przeżywam ten moment, o jakim wspomniałam na samym wstępie. Więc kiedy już tak się dzieje, wiem, że moja skala ocen, jaką sobie sama przyjęłam, jest zwyczajnie za mała. Ponieważ ta konkretna książka zasługuje na więcej, niż 10/10.
W „Ostatnim locie” dostajemy historię dwóch kobiet – Claire Cook i Evy James. Każda z tych historii pisana jest w innej narracji – Claire w pierwszoosobowej w czasie teraźniejszym, a Evy w trzecioosobowej w czasie przeszłym. Jest wiele cech, które łączą te dwie kobiety. Jednak tym, co je połączyło w powieści, to desperacja, chęć ucieczki i rozpoczęcia nowego życia, a także niezwykła siła i odwaga. Obie są niczym chorągiew na wietrze – mimo że los nimi targa, to stoją mocno na silnej podporze, czyli grubym i solidnym słupie.
Claire jest żoną prominentnego filantropa i syna słynnej senator, Rory’ego Cooka. Rory, choć uwielbiany przez tłumy za swoją działalność i za to, że po prostu pochodzi z szanowanej rodziny, łatwo wpada w złość i niestety odreagowuje ją na swojej żonie. Claire zrobi wszystko, by od niego odejść, a tajemnice, jakie za sobą pociągnie, nie należą jedynie do niej, ale są też przynależne Rory’emu. A ten ma ich sporo. Na przykład tę, w jaki sposób i dlaczego zginęła jego pierwsza żona, Maggie Moretti.
Claire planuje ucieczkę przy pomocy swojej przyjaciółki Petry (o której istnieniu Rory nie ma pojęcia) oraz jej brata, Nico. Plan jest prosty: leci do Detroit w podróż służbową, ale ucieknie na północ, być może do Kanady. Wszystko bierze w łeb, kiedy okazuje się, że jej mąż postanowił sam złożyć wizytę w Detroit, a Claire ma lecieć do Portoryko.
Eva nie miała łatwego życia. Jako dziecko wychowane w katolickim sierocińcu, w Kalifornii, ciągle szukała swojego miejsca na świecie. Była bardzo inteligentną i niezwykle utalentowaną studentką chemii. Jednak jedno fatalne zauroczenie sprawiło, że zaprzepaściła swoje szanse na karierę naukową. Gdy później poznała niejakiego Dexa, który złożył jej propozycję nie do odrzucenia, czuła, że nie ma po prostu innego wyjścia, jak poddać się temu, co akurat przynosi los.
Kiedy Eva poznała Liz, swoją sąsiadkę, starszą kobietę, wykładającą na Uniwersytecie w Berkeley, dokładnie tam, gdzie studiowała Eva, coś zaczyna w niej pękać. Zapragnie zmienić swoje życie. Przestać się bać i stawić czoła temu, co nieuniknione. Chociaż do zrozumienia tego, czego naprawdę pragnie, będzie potrzebowała nieco czasu.
Kiedy Claire i Eva spotykają się na lotnisku JFK w Nowym Jorku, postanawiają zamienić się biletami. W ten sposób obie dostają nowy start na nowe lepsze życie. Tylko czy obie z niego dobrze skorzystają?
Kiedy samolot, którym leciała Eva, rozbija się nad oceanem, zaczynają dziać się rzeczy, których żadna z nich nie mogła przewidzieć. Na wierzch zaczynają wypływać tajemnice i zdarzenia z przeszłości, zarówno jednej, jak i drugiej.
„Nosiła w sobie ostre, poszarpane odłamki straconych możliwości. Musiała bardzo uważać, żeby jej zbyt mocno nie poraniły, ale przez te lata nauczyła się to robić. Liz potrafiła zajrzeć do jej wnętrza i ostrożnie wyjąć resztki przeszłości, pokazując, że nie ma się czego bać. Przy odrobinie delikatności Eva mogła wziąć te kawałki w dłonie i coś z nimi zrobić, jeśli będzie tego chciała”. – fragment o Evie James.
„Miłość do Rory’ego była dla mnie czymś w rodzaju przebudzenia. Doskonale rozumiał moją stratę, ponieważ sam nosił w sercu nieukojony żal. Zdawał sobie sprawę, że wspomnienia mogą nagle złapać cię za gardło i pozbawić tchu. Wtedy nie jesteś w stanie wykrztusić z siebie nawet jednego słowa i możesz tylko czekać, aż ból ustąpi i znowu będziesz się mógł poruszyć”. – fragment o Claire Cook.
Przytoczyłam te dwa fragmenty, żeby pokazać, jak idealnie autorka rozłożyła emocje i całą psychikę bohaterek na czynniki pierwsze. Wspaniale było zanurzyć się w ich strachu, nadziejach, bólu i tęsknocie. Każda z nich została tak wykreowana, że czuć, że są żywe. Totalnie prawdziwe i ludzkie. Poza tym chciałam ukazać, jak wspaniałym językiem operuje autorka. Cała ta książka jest nasycona takimi pięknymi opisami. Ja po prostu rozpływałam się podczas czytania.
„Ostatni lot” Julie Clark to książka tak dobra, że mogłabym o niej pisać w nieskończoność. Ja chcę więcej takich pozycji na rynku. To przykład najlepszej literatury. To nie tylko świetny, trzymający w napięciu (dosłownie, nie wiecie, ile razy powiedziałam „o, nie”!) thriller, ale też niesamowite studium ludzkiej psychiki. To nade wszystko opowieść o silnych, niezależnych kobietach, które nie boją się powiedzieć „Nie! Ja chcę inaczej. Będzie po mojemu”.
www.recenzje-szanuki.blogspot.com