Tę historię poznajemy od końca, czyli od nagłej śmierci Eleonory Jareckiej z domu Pstrońskiej. Kobieta, choć w podeszłym wieku, to świetnego zdrowia, nagle umiera. Wówczas przenosimy się do czasów jej dzieciństwa. Z wolna poznajemy historię jej życia. Młodość, która przypadła na okres dwóch wojen. Dorosłość w czasach głębokiego socjalizmu. Starość w zupełnie innym świecie niż ten, w którym się urodziła. Miłości, zawieruchy wojenne, smutki i radości i wiele innych. Autorka doskonale wie, że aby zrozumieć koniec, trzeba znać początek.
Eleonora i ja od początku znalazłyśmy wspólny język. Dwa zodiakalne skorpiony mogą się nie lubić, ale rozumieją się wlot. Dziś powiedziałoby się, że była konformistką. Starała się, by jej rodzinie było dobrze. To siebie i swoich bliskich chroniła na początku. A świat… Kogo obchodził świat, jak oni sami nie mieli, co jeść podczas wojny? Od maleńkości rozumiała, że niewiele osób stoi po jej stronie i tylko ona sama może sobie pomóc. To taka nasza polska Scarlett O’Hara. Eleonora ma głowę do interesów i jest kreatywna. Otwiera przeróżne biznesy niecałkiem legalne i niezupełnie krystalicznie czyste pod względem moralnym. Nie zawsze szczera, często manipulująca, ale zawsze kochająca i pełna czułości dla swojej rodziny. Nie potrafiłabym wydać jednoznacznego osądu moralnego nad jej postacią. I chyba nawet nie powinnam. Zresztą ona sama dokonuje rozliczenia z przeszłością. Gdy już przestaje gonić za pieniędzmi, gdy nie musi już opiekować się rodziną, a to rodzina opiekuje się nią nadchodzi dla niej czas na analizę przeszłości. Eleonora chwyta wspomnienia i ogląda je ze wszystkich stron. Obraca, dotyka, wywleka na drugą stronę. Zmienia, przekształca, formuje wedle własnego życzenia. Relacje kobiety z bohaterami książki nigdy nie są letnie czy obojętne. Albo ją kochali, albo nienawidzili. A najczęściej obie te opcje jednocześnie. Ale co najważniejsze, wszystkie postacie bez wyjątku urzekły mnie swoim autentyzmem. Nikt nie jest wyidealizowany. Życie Eleonory i jej rodziny było bardzo barwne, ale jednocześnie realistyczne. Potrafię sobie wyobrazić, że takie rodziny jak ta mieszkały w powojennej Polsce i próbowały przeżyć. A może nawet teraz gdzieś w naszym sąsiedztwie możemy spotkać tak przedsiębiorcze i sprytne kobiety jak Eleonora.
„To ciekawe, jak to się liczy, kiedy nie grzeszymy nie z dobroci serca, a z braku możliwości.”
Początkowe rozdziały opowiadają w czasie teraźniejszym o dzieciństwie i młodości głównej bohaterki. Końcowe zaś są zbiorem wspomnień i retrospekcji. Nie wszystkie mają znaczenie dla fabuły. Jak to wspomnienia mają w zwyczaju, nie zawsze dotyczą wielkich i najważniejszych zdarzeń. Czasem przypomina się drobiazg jak np.: to ile łyżeczek słodziła nasza dawno zmarła mama, jaki kolor sukienki miała nasza siostra, gdy wyjeżdżała do wielkiego świata i temu podobne… Ostatnie rozdziały są bardziej melancholijne, akcja mocno zwalnia, czasem wręcz czytałam te wspominki z trudem. I ze smutkiem, bo wiedziałam, co nadchodzi. Wiedziałam, jak zakończy się życie Eleonory, ale trudno było mi się z tym pogodzić. Zbyt mocno utożsamiłam się z główną bohaterką.
„Nie udała się ta starość Panu Bogu, nie udała.”
Pani Combrzyńska w bardzo obrazowy sposób naszkicowała czytelnikowi przed oczami realia życia w przedwojennej, wojennej i powojennej Polsce. Autorka rewelacyjnie sportretowała ówczesną rzeczywistość. Możemy to zawdzięczać ciekawej warstwie językowej. Styl tekstu jest prosty, lekki, delikatnie melancholijny, przyprószony kolokwializmami, wulgaryzmami i gwarą, które idealnie współgrającymi z treścią.
„Czasem robi się coś raz, ale jest tak doskonałe, że po prostu więcej nie warto, bo to jest właśnie ten pierwszy raz i ostatni, idealny, jedyny na całe życie.”
Ja z przecinkami jestem na bakier, ale nawet ja zauważyłam ułańską fantazję kogoś, kto rzeczone przecinki wstawiał.
Jakoś mi tak smutno i żal po przeczytaniu tej książki. A nie powinno. Eleonora osiągnęła słuszny wiek dziewięćdziesięciu dziewięciu lat. Miała dobre, ciekawe życie przeplatane smutkiem i radością. Nie umierała samotnie, wręcz przeciwnie, otaczała ją liczna rodzina. Odeszła spokojnie, we śnie. Więc dlaczego mi tak żal? Przecież śmierć to naturalna kolej rzeczy. A jednak książka wprowadziła mnie w taki dziwny nostalgiczny nastrój.
„Wieczność jest przyszłością, tak wielką i niewiadomą, że wcale się w nią nie wierzy. (…) Mało tego, przeraża. Teraz punktem odniesienia jest ciało, tylko ono. A ciało jest pełne cierpienia, więc kto chciałby cierpieć wiecznie? Lepiej wspominać przeszłość, bo (…) jest taka przewidywalna i bezpieczna.”
Polecam osobom, które lubią czytać o minionych czasach, które nigdy już nie wrócą. Powieść ta opowiada o tym, że trzeba walczyć o swoje. O tym, że nie zawsze grzecznie jest mówić prawdę. A także o tym, że przeszłość wraca, czy nam się to podoba, czy nie.